Życie wspólneDzień wspólnyWspólnotaWspólnotaWspólnotaPL17Wrocław24Logo nauczania100100ul. Piekarska 1654-067WrocławPL01/27/2016 08:45:19 AM10/13/2021 10:36:33 AMKsiążka ta powstała w 1938 roku (na przełomie września i października) w Getyndze, gdzie Dietrich Bonhoeffer w domu swej bliźniaczej siostry Sabiny spędzał czterotygodniowy urlop.
Dietrich Bonhoeffer napisał ją prawie na jednym oddechu.
Opublikowana została po raz pierwszy w 1939 roku w Monachium, w wydawnictwie Chr. Kaiser Verlag, w serii Theologische Existenz heute, jako zeszyt 61.
Jeszcze tego samego roku ukazały się trzy wydania a do tej pory było ich dwadzieścia pięć!Okładka skryptu150200
Boże poranku, chwalimy Cię, Boże wieczoru, wielbimy Cię. Nasza skromna pieśń Ciebie sławi Teraz i zawsze, i na wieki. (Ambroży wg Lutra)15
"Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem" (Kol 3:16). Starotestamentalny dzień rozpoczynał się wieczorem, a kończył znów zachodem słońca. Dzień nowotestamentalnej gminy rozpoczyna się rano wraz ze wschodem słońca, a kończy o brzasku nowego poranka. To jest czas wypełnienia, czas zmartwychwstania Pana. W nocy narodził się Chrystus, światłość w ciemnościach; południe stało się nocą, gdy Chrystus cierpiał i umarł na krzyżu; natomiast o poranku wielkanocnym powstał z grobu jako zwycięzca. "Rano, gdy słońce wschodzi, zmartwychwstaje mój Zbawiciel, Chrystus; przegnana została noc grzechu; przyniesione zostały światło, zbawienie i życie. Alleluja"16. Tak śpiewał zbór reformacyjny. Chrystus jest "słońcem sprawiedliwości"17, które wzeszło oczekującej gminie (Ml 3:20)18, a którzy Go "miłują, niech będą jak słońce wschodzące w swym blasku" (Sdz 5:31). Wczesne rano należy do wspólnoty zmartwychwstałego Chrystusa. O świcie wspomina ten poranek, w którym powalone zostały śmierć, diabeł i grzech, a ludziom zostało ofiarowane nowe życie i zbawienie.
Cóż my - którzy nie znamy już ani strachu, ani respektu wobec nocy - dzisiaj jeszcze wiemy o tym, jak bardzo cieszyli się nasi praojcowie i pierwotni chrześcijanie z powrotu rannego światła? Jeżeli znów nauczymy się (choć trochę) nieść uwielbienie, jakie należy Bogu składać każdego ranka - Bogu, Ojcu i Stwórcy, który ocalił nasze życie w ciemnej nocy i zbudził nas do nowego dnia; Bogu, Synowi i Zbawicielowi świata, który dla nas pokonał grób i piekło i stoi wśród nas jako zwycięzca; Bogu, Duchowi Świętemu, który każdego rana rozjaśnia nasze serce słowem Bożym, rozpędza wszystkie ciemności i grzech i uczy nas, jak prawdziwie się modlić - to będziemy także mieli wyobrażenie o tym, jaka to radość, gdy po przebytej nocy bracia, którzy mieszkają zgodnie we wspólnocie, wczesnym rankiem zbierają się, aby wspólnie wielbić Boga, wspólnie słuchać Jego słowa i wspólnie się modlić. W ten sposób poranek nie należy do jednostki, lecz do wspólnoty Boga Trójjedynego, do wspólnoty chrześcijańskiej, do wspólnoty braterskiej. Jest sporo starych pieśni, które wzywają wspólnotę do wspólnego wychwalania Boga zaraz z rana, "kiedy ranne wstają zorze". Oto jak śpiewają Bracia Czescy o poranku dnia:
Dzień rozprasza ciemną noc;
kochani chrześcijanie, obudźcie się i czuwajcie i wychwalajcie swego Pana Boga.
Wspomnij, że Twój Bóg stworzył cię na swój obraz, abyś Go mógł rozpoznać.19
Rodzi się nowy dzień i okazuje się,
o Panie Boże, że Cię chwalimy,
dziękujemy Ci, najwyższe Dobro,
żeś nas w tę noc otaczał opieką.
Prosimy Cię, opiekuj się nami także dziś,
Bo jesteśmy biednymi pielgrzymami,
a więc stań przy nas, pomagaj i strzeż,
aby się nam nie przydarzyło nic złego.20
Brzask dnia nas ogarnia,
o bracia, bądźmy wdzięczni i dziękujmy
łaskawemu Bogu, który nas strzegł
w nocy i otaczał łagodną opieką.
Panie Boże, przynosimy siebie w ofierze,
abyś nasze słowa, czyny i pożądania
ukierunkował według Twojej woli,
a nasze dzieła abyś uczynił dobrymi.21
Życie wspólne według słowa Bożego rozpoczyna się wspólnym nabożeństwem zaraz na początku dnia. Wszyscy zbierają się, aby nieść uwielbienie i dziękczynienie, aby słuchać słowa i aby wspólnie się modlić. Poranna głęboka cisza zostaje przerwana dopiero przez modlitwę i pieśni wspólnoty. Po milczeniu nocy i wczesnego poranka pieśń i słowo Boże stają się jeszcze bardziej doniosłe. Pismo święte powiada, że pierwsza myśl i pierwsze słowo dnia należy do Boga: "Słyszysz mój głos od rana, od rana przedstawiam Ci prośby i czekam (Ps 5:4), "I rano modlitwa moja niech do Ciebie dotrze" (Ps 88:14), "Serce moje jest mocne, Boże, mocne serce moje; zaśpiewam i zagram. Zbudź się, duszo moja, zbudź, harfo i cytro! Chcę obudzić jutrzenkę" (Ps 57:8-9). Z nastaniem rana człowiek wierzący łaknie i pragnie Boga: "Przychodzę o świcie i błagam; pokładam ufność w Twoich słowach: (Ps 119:147), "Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody" (Ps 63:2). Mądrość Salomona chce, "by wiedziano, że w dziękowaniu Tobie trze- ba wyprzedzać słońce i wobec Ciebie stawać o świtaniu" (Mdr 16:28), a Jezus Syrach powiada o uczonym w Piśmie, że "postara się pilnie, by od samego ranka zwrócić się do Pana, który Go stworzył, i przed Najwyższego zaniesie swą prośbę" (Syr 39:5). Pismo święte mówi też o godzinach po- rannych jako o czasie szczególnej pomocy Bożej: "Bóg mu pomoże o brzasku poranka (Ps 46:6), "nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność" (Lm 3:22-23).
Początek dnia dla chrześcijanina nie powinien być obciążony i uwikłany przez wielorakość dnia powszedniego. Nad nowym dniem stoi Pan, który go uczynił. Wszystkie ciemności i zawirowania nocy z jej snami pierzchają wobec światła Jezusa Chrystusa i Jego budzącego słowa. Przed Nim znika wszelki niepokój, wszelka nieczystość, wszelkie zatroskanie i lęk. Dlatego u zarania dnia niech milczą rozmaite myśli i liczne niepotrzebne słowa, a pierwsza myśl i pierwsze słowa powinny być skierowane do Tego, do którego należy całe nasze życie: "Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus" (Ef 5:14).
Wyjątkowo często przypomina nam Pismo święte o tym, że mężowie Boży wstają wcześnie rano, aby szukać Boga i wypełnić Jego polecenia - np. Abraham, Jakub, Mojżesz, Jozue (Rdz 19:27; 22:3; Wj 8:16; 9:13; 24:4; Joz 3:1; 6:12). Ewangelia, która nie zawiera żadnego niepotrzebnego słowa, powiada o Jezusie: "Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił" (Mk 1:35). Istnieje ranne wstawanie, którego powodem jest niepokój i zatroskanie. Takie wstawanie Pismo święte nazywa nieużytecznym: "Daremne jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna, dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko" (Ps 127:2)22. Istnieje też ranne wstawanie, za którym stoi miłość do Boga. Takie wstawanie praktykowali mężowie Pisma świętego.
Wspólne nabożeństwo poranne składa się z czytania Pisma świętego, pieśni i modlitwy. Jeżeli wspólnoty są różnorodne, różnorodne też będą formy nabożeństwa porannego. Tak musi być. Wspólnota rodzinna z małymi dziećmi potrzebuje innego nabożeństwa niż wspólnota teologów. I nie jest absolutnie rzeczą zdrową, jeżeli jedna dopasowuje się do drugiej, a więc jeżeli np. teologowie zadowalają się nabożeństwem dla dzieci. W skład jednak każdego nabożeństwa wchodzi: słowo Pisma, pieśń Kościoła i modlitwa wspólnoty. Poniżej. Omówimy poszczególne części wspólnotowego nabożeństwa.
"Przemawiajcie do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach" (Ef 5:19). "Nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy" (Kol 3:16). Od starożytności przywiązuje się w Kościele szczególną wagę do wspólnej modlitwy psalmami. W wielu Kościołach na początku każdego wspólnego nabożeństwa stoją psalmy. Nam gdzieś zagubiła się ta forma modlitwy, i musimy znów znaleźć do niej dostęp. Psałterz zajmuje szczególne miejsce w całości Pisma świętego. Jest on słowem Bożym i zarazem - z małymi wyjątkami - stanowi modlitwę człowieka. Jak to zrozumieć? Jak może być słowo Boże równocześnie modlitwą do Boga?
Do tego pytania dochodzi pewne spostrzeżenie, jakie czyni każdy, kto zaczyna modlić się psalmami. Najpierw usiłuje taki odmawiać psalmy jako osobistą i własną modlitwę. Wkrótce natrafia przy tym na takie miejsca, których - jak sądzi - nie może zaakceptować jako osobistej modlitwy. Można tu wymienić na przykład psalmy, które mówią o niewinności i zemście, a częściowo także te, których tematem jest cierpienie. A jednak przecież te modlitwy są słowami Pisma świętego, których - jako wierzący chrześcijanin - nie może tak po prostu przekreślić jako przestarzałych i niemodnych i zastąpić łatwymi formułkami. Nie chce więc on krytykować słów Pisma, a jednak czuje, że nie potrafi się modlić tymi słowami. Owszem, może przeczytać je jako modlitwę kogoś innego, może tych słów słuchać, może się im dziwić, może się nimi gorszyć, ale nie może z tych słów ani uczynić własnej modlitwy, ani wyrzucić ich z Pisma świętego. Tutaj można by za każdym razem przypominać, że w takim położeniu powinno się najpierw trzymać tych psalmów, które się rozumie i którymi można się modlić, i że przy czytaniu innych psalmów trzeba się uczyć po prostu zostawiać na boku wszystkie te niezrozumiałe i trudne miejsca i wciąż powracać do tych prostych i zrozumiałych. Z punktu widzenia rzeczowego taka określona trudność oznacza miejsce, w którym dane nam jest wejrzeć pierwszym spojrzeniem w tajemnicę psałterza. Modlitwa psalmiczna, która nie chce przejść przez nasze wargi, przed którą się zatrzymujemy i która nas przeraża, uświadamia nam, iż tutaj ktoś inny modlił się, inny niż my sami; taka modlitwa pozwala nam przypuszczać, że ten, który tutaj zaręcza uroczyście o swojej niewinności, który wzywa sąd Boży, który zanurzył się głęboko w nieskończonym cierpieniu - jest nikim innym, jak samym Jezusem Chrystusem. On jest Tym, który modli się tutaj - i to nie tylko tu, ale w całym psałterzu. Tak to zawsze przyjmował i zaświadczał Nowy Testament i Kościół. Jezus Chrystus - jako Człowiek, któremu nie były obce żadne błędy, choroby i cierpienia i który być przecież całkowicie niewinny i sprawiedliwy - modli się w psałterzu przez usta swojej wspólnoty. Psałterz jest modlitewnikiem Jezusa Chrystusa; modlitewnikiem w najbardziej właściwym znaczeniu. On modlił się psalmami, a teraz psałterz stał się Jego modlitwą po wszystkie czasy.
Czy można więc w tym momencie zrozumieć, że psałterz jest zarazem modlitwą do Boga i własnym słowem Boga? Dzieje się to tak, ponieważ spotyka nas tutaj modlący się Chrystus. Jezus Chrystus odmawiał psałterz w swojej wspólnocie. Jego wspólnota modli się także, więcej: także każdy modli się, ale modli się o tyle, o ile modli się w nim Chrystus; modli się więc on nie w swoim własnym imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa. Nie modli się on też z naturalnej potrzeby swego serca, lecz z przyjętego przez Chrystusa człowieczeństwa; modli się więc na bazie modlitwy Człowieka Jezusa Chrystusa. W ten sposób jednak jego modlitwa została objęta obietnicą wysłuchania. Modlitwa ta dochodzi do uszu Bożych, ponieważ Chrystus zmawia razem z każdą osobą i wspólnotą psalmy przed tronem niebieskim Pana Boga, albo inaczej: ponieważ modlący się "wpadają" tutaj w modlitwę Jezusa Chrystusa. Chrystus stał się ich orędownikiem.
Psałterz jest modlitwą, którą Chrystus zanosi w zastępstwie swojej wspólnoty. Ponieważ Chrystus jest u Ojca, Jego modlitwę nowa ludzkość Chrystusa, Ciało Chrystusa na ziemi, niesie dalej aż do końca czasów. Ta modlitwa należy nie do poszczególnych członków, lecz do całego Ciała Chrystusowego. Tylko w nim - jako w całości - żyje to wszystko, o czym mówi psałterz, a czego jednostka nigdy w pełni nie może zrozumieć i uznać za swoje. Dlatego psałterz w szczególny sposób przynależy do wspólnoty. Jeżeli jakiś wers czy psalm nie jest moją własną modlitwą, to jest przecież modlitwą tego czy innego członka wspólnoty, a z pewnością jest modlitwą prawdziwego Człowieka, Jezusa Chrystusa, i Jego Ciała na ziemi.
W psałterzu uczymy się modlić na podstawie modlitwy Chrystusa. W ogóle psałterz jest wielką szkołą modlitwy. Tutaj uczymy się po pierwsze, co to znaczy modlić się na podstawie słowa Bożego, modlić się na podstawie obietnic. Modlitwa chrześcijańska oparta jest o trwały fundament słowa objawionego i nie ma nic wspólnego z odważnymi, samolubnymi życzeniami. Nasza modlitwa spoczywa na fundamencie modlitwy prawdziwego Człowieka, Jezusa Chrystusa. Tak sądzi Pismo, jeżeli powiada, że Duch Święty modli się w nas i za nas, że Chrystus modli się za nas, że my jedynie w imieniu Jezusa Chrystusa możemy właściwie modlić się do Boga.
Po drugie z psałterza uczymy się, jak należy się modlić. Jeżeli z pewnością zawartość modlitwy psalmicznej wykracza daleko poza zasięg doświadczenia jednostki, to jednostka zmawia przecież w wierze całą modlitwę Chrystusa, modlitwę Tego, który był prawdziwym Człowiekiem i sam przeżył pełny wymiar doświadczeń zawartych w tych modlitwach. Czy wolno nam więc zmawiać psalmy nawiązujące do zemsty? My, będąc grzesznikami, łącząc z tym tekstem złe myśli, nie możemy ich odmawiać, ale my - o ile jest w nas Chrystus, który sam doświadczył zemsty, aby Jego wrogowie zostali uwolnieni - my, jako członki tego Jezusa Chrystusa, możemy również i tymi psalmami się modlić: przez Jezusa Chrystusa, z serca Jezusa Chrystusa23.
A czy wolno nam z autorem psalmów nazywać siebie niewinnymi, pobożnymi i sprawiedliwymi? Nie możemy się za takich uważać, jeżeli tym określeniem opisujemy stan, jaki osiągamy sami z siebie, albo jeżeli przejmujemy ten tekst jako modlitwę naszego przewrotnego serca; ale możemy i powinniśmy tak siebie nazywać na podstawie serca Jezusa Chrystusa, które było bezgrzeszne i czyste, i na podstawie niewinności Chrystusa, w której podarował nam w wierze uczestnictwo; o ile "krew Chrystusa i sprawiedliwość stała się naszą ozdobą i szatą godową"24, możemy i powinniśmy zmawiać "psalmy niewinności" jako modlitwę Chrystusa za nas i jako dar dla nas. Również te psalmy należą do nas przez Niego.
A jak winniśmy modlić się tymi tekstami, które pełne są niewypowiedzianego cierpienia i nędzy? Jak zmawiać te modlitwy, których treści ledwo co przeczuwamy? Te psalmy winniśmy również odmawiać - ale nie po to, abyśmy pakowali się w coś, czego nie zna nasze serce z własnego doświadczenia; również nie po to, żeby się samemu oskarżać - ale dlatego, iż wszystko to cierpienie naprawdę i rzeczywiście było w Jezusie Chrystusie, bo On cierpiał choroby, ból, poniżenie i śmierć i ponieważ w Jego cierpieniu i śmierci całe ciało cierpiało i umarło. To, co się działo z nami na krzyżu Chrystusa (śmierć naszego starego człowieka) i co od naszego chrztu dzieje się właściwie z nami, i co winno się dziać w umieraniu naszego ciała, daje nam prawo do tych modlitw. Przez krzyż Jezusa te psalmy stały się udziałem Jego Ciała na ziemi jako modlitwy płynące z Jego serca. Tego tematu nie możemy tu dalej drążyć; chodziło tylko o to, aby ukazać rozmiar psałterza jako modlitwy Chrystusa. Tutaj istnieje tylko powolne wrastanie w tę modlitwę.
Po trzecie psalmy uczą nas modlić się we wspólnocie, jako wspólnota. Jeżeli modli się Ciało Chrystusa, ja - jako jednostka - poznaję, że moja modlitwa stanowi tylko malutką cząstkę całej modlitwy wspólnoty. Ta świadomość podnosi mnie ponad moje osobiste sprawy i pozwala mi modlić się bezinteresownie. Wiele psalmów w starotestamentalnej wspólnocie zmawiano najprawdopodobniej na zmianę. Tak zwany parallelismus membrorum25, tj. Owo osobliwe powtórzenie tej samej sprawy innymi słowami w drugiej linijce wersetu, jest nie tylko formą literacką, ale też ma określony sens kościelno-teologiczny. Warto by kiedyś ten problem bardziej zgłębić. Tutaj przytoczmy - jako szczególnie wyraźny przykład - psalm 5. Wciąż występują tu dwa głosy, które jedną i tę samą intencję modlitewną przynoszą do Boga w innych słowach. Czyż to nie może wskazywać na to, że modlący się nie modli się sam, ale zawsze musi się z nim modlić ktoś drugi, jakiś inny członek wspólnoty, członek Ciała Chrystusowego, więcej: sam Jezus Chrystus, i wtedy dopiero będzie to prawdziwa modlitwa? Albo weźmy psalm 119, w którym ma miejsce powtarzanie tej samej rzeczy, jakby się nie chciało skończyć, i dążenie do niebywałej prostoty. Czyż nie można tego zjawiska wytłumaczyć tym, że każde słowo modlitwy chce dotrzeć do głębi serca, którą może - a ostatecznie też nie - osiągnąć jedynie przez nieustanne powtarzanie; że w modlitwie nie chodzi o jakieś jednorazowe (pełne bólu czy radości) wylanie wszelkich spraw z ludzkiego serca, ale o nieustanne, stałe uczenie się, dopasowywanie się, wyciskanie w pamięci woli Bożej przychodzącej do nas w Jezusie Chrystusie26. Ötinger w swojej pracy o psalmach przyczynił się do odkrycia głębokiej prawdy, kiedy przyporządkował cały psałterz siedmiu prośbom Ojcze nasz27. Chciał on przez to powiedzieć, że w tej obszernej księdze psalmów nie chodzi wcale o nic innego, jak w krótkich prośbach Modlitwy Pańskiej. We wszystkich naszych modlitwach tkwi więc jedynie modlitwa Jezusa Chrystusa, która niesie obietnicę i uwalnia nas od pogańskiego wielosłowia. Im głębiej przeto wrośniemy w psalmy i im częściej będziemy się nimi modlić, tym bardziej bogata stanie się nasza modlitwa.
Po odmówieniu psalmów (między którymi śpiewa się pieśń wspólnoty) następuje czytanie Pisma świętego. "Przykładaj się do czytania" (1 Tm 4:13). Również tutaj trzeba nam najpierw przezwyciężyć niektóre szkodliwe uprzedzenia i dopiero potem przystąpić do prawdziwie wspólnego czytania Pisma. Prawie wszyscy od dziecka byliśmy przekonani, że w czytaniu Pisma chodzi jedynie o to, aby usłyszeć słowo Boże przeznaczone na dzień dzisiejszy. Dlatego u wielu czytanie Pisma składa się tylko z paru krótkich (wybranych) wersetów, które tworzą hasło na dany dzień. Nie ma przy tym wątpliwości, że na przykład hasła wspólnoty braterskiej28 dla wszystkich, którzy się nimi posługiwali, aż do tej pory są autentycznym błogosławieństwem. Szczególnie w czasach walki z Kościołem modlitewnik ten odegrał u wielu niepoślednią rolę. Ale nie powinno też być wątpliwości, że krótkie słowa i myśli nie mogą i nie powinny zastępować czytania Pisma. Hasło na dany dzień nie jest jeszcze Pismem świętym, które ma trwać przez wszystkie czasy aż do dnia ostatecznego. Pismo święte jest czymś więcej niż tylko hasłem. Jest też większe niż "chleb codzienny"29. Pismo święte jest słowem objawionym przez Boga dla wszystkich ludzi, po wszystkie czasy. Składa się ono nie z poszczególnych zdań, lecz jest całością i jako takie ma swoje znaczenie i wartość. Jako całość jest Pismo święte słowem objawionym Boga. Pełne świadectwo Pana Jezusa Chrystusa będzie zrozumiałe dopiero w wielości wewnętrznych relacji Pisma, w związku Starego Testamentu z Nowym, obietnicy z wypełnieniem, ofiary z prawem, prawa z Ewangelią, krzyża ze zmartwychwstaniem, wiary z posłuszeństwem, posiadania i nadziei. Dlatego wspólne nabożeństwo musi zawierać - oprócz psalmów - również dłuższe czytanie ze Starego i Nowego Testamentu. Chrześcijańska wspólnota musi być przecież w stanie rano i wieczorem przeczytać jeden rozdział ze Starego Testamentu i przynajmniej pół rozdziału z Nowego Testamentu i wysłuchać go. Przy pierwszej próbie jednak okaże się, że dla wielu już to minimum przedstawia najwyższe wyzwanie, wywołujące sprzeciw. Będą padać tego rodzaju zarzuty, iż nie jest rzeczą możliwą, aby człowiek mógł takie mnóstwo myśli i powiązań rzeczywiście przyjąć i zachować; jest to jakieś lekceważenia Bożego słowa, jeżeli się więc czyta, niż można naprawdę "przerobić". Reagując na te zarzuty, łatwo znów z zadowoleniem wrócić do czytania haseł i sentencji. W rzeczywistości jednak tkwi tutaj ukryte ciężkie przewinienie. Jeżeli rzeczywiście jest prawdą, że nam dorosłym chrześcijanom - przychodzi z trudem przeczyta nie i przyjęcie jednego rozdziału Starego Testamentu z komentarzem, to możemy się tutaj tylko wstydzić, bowiem jakież to wystawiamy sobie świadectwo naszej znajomości Pisma i naszego dotychczasowego czytania Biblii. Gdyby było nam znane to, co czytamy, to moglibyśmy z łatwością śledzić lekturę jednego rozdziału, jeżeli do tego mamy przed sobą otwarte Pismo święte i śledzimy, co jest czytane. A tak musi my sami przyznać, iż Pismo święte jest dla nas jeszcze czymś nieznanym. Czyż ta wina nieznajomości słowa Bożego może mieć inną konsekwencją niż to, że owo zaniedbanie czym prędzej zlikwidujemy? Czyż na tym polu nie powinni się najpierw stawić teologowie? Nie trzeba dodawać, że wspólne nabożeństwo nie ma na celu poznawania Pisma świętego; to zbyt świecki cel, który trzeba realizować poza nabożeństwem. Kto myśli inaczej, ten nie rozumie istoty nabożeństwa. Słowo Boże winno być słyszane przez każdego na swój sposób, na miarę jego rozumienia. Dziecko w czasie nabożeństwa słyszy i przyswaja sobie biblijne historie po raz pierwszy; chrześcijanin dojrzały poznaje je w coraz większym stopniu, i nie osiągnie tego przez własne czytanie i słuchanie.
Ale nie tylko małoletni, lecz również pełnoletni chrześcijanin będzie narzekał, że czytanie Pisma często jest dla niego za długie, że wiele z tego nie rozumie. Na to trzeba odpowiedzieć, iż właśnie dla pełnoletniego chrześcijanina każde - nawet najkrótsze - czytanie będzie "za długie". Co to znaczy? Pismo jest jedną całością i każde słowo, każde zdanie stoi w takich różnorodnych relacjach do całości, iż jest rzeczą niemożliwą, aby to wszystko naraz ogarnąć. Widać więc, że całość Pisma świętego, a także każde jego słowo, przekracza nasze możliwości poznawcze; jeżeli będziemy sobie o tym codziennie przypominać, to nam tylko dobrze zrobi, tym bardziej iż fakt ten naprowadza nas znowu na samego Jezusa Chrystusa, w którym "wszystkie skarby mądrości i wiedzy są ukryte (Kol 2:3). Można więc powiedzieć, iż każde czytanie Pisma wciąż musi być trochę "za długie", aby nie było sentencją i maksymą życiową, ale słowem objawiającym Boga w Jezusie Chrystusie.
Ponieważ Pismo święte to corpus, żywa całość, dlatego wspólnota będzie się trzymała głównie tzw. lectio continua30 tj. będzie czytać fragmentami po kolei. Księgi historyczne, prorockie, Ewangelie, listy i Apokalipsa czytane są i słuchane jako słowo Boże w odpowiednim kontekście. Teksty te przenoszą słuchającą wspólnotę w cudowny świat narodu wybranego z jego prorokami, sędziami, królami i kapłanami, z jego wojnami, świętami, ofiarami i cierpieniami; wspólnota wierzących zostaje wciągnięta w historię narodzenia Jezusa, w Jego chrzest, cuda i przemówienia, w Jego cierpienia, śmierć i zmartwychwstanie; bierze udział w tym, co działo się kiedyś na tej ziemi dla zbawienia świata, i sama otrzymuje tutaj i w tym wszystkim zbawienie w Jezusie Chrystusie. Sukcesywne czytanie ksiąg biblijnych zmusza każdego, kto chce słuchać, aby się znalazł tam, gdzie Bóg raz na zawsze podejmował działania dla zbawienia ludzi. Właśnie w czytaniach mszalnych jawią się nam całkiem inaczej historyczne księgi Pisma świętego. Przez ich lekturę uczestniczymy w tym, co kiedyś wydarzyło się dla naszego zbawienia: przechodzimy razem - zapominając i gubiąc siebie samego - przez Morze Czerwone, przez pustynię, przez Jordan do Ziemi Obiecanej, razem z Izraelem popadamy w zwątpienie i niewiarę i poprzez karę i pokutę doświadczamy znów Bożej pomocy i wierności; to wszystko nie jest urojeniem, lecz świętą, Bożą rzeczywistością.
Zostajemy więc wyrwani z naszej własnej egzystencji i umieszczeni w samym środku historii świętej Boga na ziemi. Tam Bóg nachylał się nad nami, tam nachyla się również dzisiaj nad naszymi biedami i grzechami, przez łaskę i gniew. Ważne jest nie to, że Bóg niejako ogląda i bierze udział w naszym życiu, lecz to, że my jesteśmy pobożnymi słuchaczami i "udziałowcami" Bożego działania w historii świętej, w historii Chrystusa na ziemi; i tylko na ile my tam się znajdujemy, na tyle też jest Chrystus w nas. Następuje tutaj całkowite odwrócenie: Boża pomoc i Jego obecność nie musi się objawiać dopiero w naszym życiu, lecz objawiła się dla nas już w życiu Jezusa Chrystusa. Tak naprawdę ważniejszą rzeczą jest dla nas wiedzieć, co Bóg czynił z Izraelem, ze swoim Synem Jezusem Chrystusem, niż badać, co Bóg dzisiaj planuje w stosunku do mnie. Jest rzeczą ważniejszą to, że Jezus umarł, niż to, że ja umieram; i to, że Chrystus zmartwychwstał, jest jedynym fundamentem mojej nadziei, że. ja również w dniu ostatecznym powstanę z martwych. Nasze zbawienie jest "poza nami" (extra nos), nie znajdę go więc w historii mego życia, lecz jedynie w historii Jezusa Chrystusa. Tylko ten, który odnajduje się w Jezusie Chrystusie, w Jego Wcieleniu, w Jego Krzyżu i Zmartwychwstaniu, jest w Bogu i Bóg w nim.
Na tej podstawie wszystkie czytania będą się codziennie stawać coraz bardziej znaczące i zbawienne. To, co nazywamy naszym życiem, naszą nędzą, naszą winą, nie jest jeszcze w ogóle rzeczywistością, lecz dopiero tam, w Piśmie, leży nasze życie, nasza nędza, nasza wina i nasze wybawienie. Ponieważ Bóg upodobał sobie tam spełniać swoje czyny względem nas, dlatego tylko tam udzielona nam zostanie pomoc. Tylko na bazie Pisma świętego poznajemy naszą własną historię. Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba jest też Bogiem i Ojcem Jezusa Chrystusa, a także i naszym Bogiem.
Musimy znów od nowa poznawać Pismo święte - jak znali je twórcy Reformacji i nasi ojcowie. Nie powinniśmy żałować ani czasu, ani trudu. Trzeba nam poznawać Pismo przede wszystkim dla naszego zbawienia. Ale obok tego istnieje wiele innych ważnych powodów, aby to wyzwanie stało się dla nas nagłą potrzebą. Jeżeli nie stoimy na mocnym fundamencie Pisma, to jak możemy na przykład w naszym osobistym i kościelnym działaniu zdobyć pewność i przekonanie? Przecież nie nasze serce decyduje o naszej drodze, lecz słowo Boże. Któż jednak dzisiaj wie jeszcze coś prawdziwego o konieczności dowodu z Pisma? Jakże często słyszymy - jako uzasadnienie najważniejszych decyzji - niezliczone argumenty "z życia", "z doświadczenia", ale dowód z Pisma nie pojawia się, a być może właśnie on wskazałby zupełnie przeciwny kierunek. Że naturalnie akurat ten usiłuje zdyskredytować dowód z Pisma, kto sam Pisma nie czyta poważne, nie zna go i nie bada - nie ma się co dziwić. Kto jednak nie chce się uczyć, aby samemu obcować z Pismem, ten nie jest chrześcijaninem ewangelickim.
Dalej trzeba by zapytać: jak inaczej możemy pomóc chrześcijańskiemu bratu w jego ciężkiej sytuacji, jeżeli nie właściwym słowem Boga? Wszystkie nasze słowa szybko zawodzą. Kto jednak jak dobry ojciec rodziny "ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare" (Mt 13:52), kto potrafi czerpać z pełni słowa Bożego, z bogactwa wskazań, upomnień i pocieszeń Pisma, ten słowem Bożym wypędzi diabła i przyniesie pomoc braciom. Dosyć o tym! "Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu" (2 Tm 3:14-15).
Jak należy czytać Pismo święte? We wspólnocie najlepiej czytać sukcesywnie: lektorem jest kolejny członek wspólnoty. Okaże się przy tym, że nie łatwo jest czytać Pismo. To czytanie będzie tym bardziej odpowiadać przedmiotowi, im mniej nasza wewnętrzna postawa w stosunku do treści zawierać będzie sztuki, im bardziej będzie odznaczała się rzeczowością i pokorą. Różnicę między doświadczonym chrześcijaninem a nowicjuszem widać przy czytaniu Pisma bardzo wyraźnie. Za jedną z reguł prawidłowego czytania Pisma trzeba uznać zasadę, że lektor nie powinien nigdy identyfikować się z "ja" przemawiającym w tekście. To nie ja gniewam się, lecz Bóg; nie ja pocieszam, lecz Bóg; nie ja napominam, lecz Bóg w Piśmie. Naturalnie, choć to Bóg jest Tym, który się gniewa, pociesza, napomina, nie mogę o tym mówić przecież obojętnym i monotonnym głosem, lecz muszę to pokazać z wewnętrznym zaangażowaniem, jako ten, który sam czuje się adresatem tego słowa. I to właśnie tworzy różnicę między prawdziwym a fałszywym czytaniem Pisma: nie zamieniam się w Boga, lecz Jemu całkiem skromnie służę. Inaczej staję się retoryczny, patetyczny, wzruszający czy przynaglający, to znaczy: uwagę słuchacza kieruję na mnie zamiast na słowo; to jednak jest grzechem lektora. Jeśli można to lepiej zrozumieć na jakimś przykładzie świeckim, to sytuacja czytającego Pismo podobna jest do tej, w której czytam list przyjaciela komuś drugiemu. Nie będę czytał tego listu tak, jakobym go sam napisał: pewien dystans będzie słyszalny w czytaniu, ale też nie będę mógł listu mego przyjaciela przeczytać tak, jakoby mnie on w ogóle nic nie obchodził; owszem, przeczytam go z osobistym zaangażowaniem i udziałem. Prawidłowe czytanie Pisma nie jest sprawą ćwiczenia technicznego, jakiego można się wyuczyć, lecz zależy ono od mojej duchowej kondycji. Ociężałe, mozolne czytanie Biblii przez niektórych doświadczonych starszych wiernych przewyższa często czytanie proboszcza, tak przecież doskonałe pod względem formy. We wspólnocie chrześcijańskiej jeden drugiemu winien również na tym polu służyć radą i pomocą. Przy sukcesywnym czytaniu Pisma nie trzeba koniecznie gubić hasła. Może ono znaleźć swoje miejsce jako sentencja tygodnia czy maksyma dnia na początku nabożeństwa albo gdzie indziej.
Do modlitwy psalmami i czytania Pisma dochodzi jeszcze wspólna pieśń, a w niej wychwalający, dziękujący i proszący głos Kościoła.
"Śpiewajcie Panu pieśń nową"31 - nawołuje wciąż psałterz. To jest nowa każdego ranka pieśń Chrystusowa, którą wczesną porą wyśpiewuje wspólnota; to jest nowa pieśń, którą śpiewa cała wspólnota Boga na ziemi i niebie i do której współśpiewania jesteśmy powołani. Jedyna wielka pieśń pochwalna śpiewana jest Bogu w wieczności i kto wstępuje w szeregi wspólnoty Bożej, ten współśpiewa ową pieśń. Jest to pieśń "ku uciesze porannych gwiazd, ku radości wszystkich synów Bożych" (Hi 38:7). To pieśń zwycięstwa dzieci Izraela po przejściu przez Morze Czerwone,32 to Magnifcat Maryi po zwiastowaniu33, to pieśń Pawła i Sylasa o północy w więzieniu34, to pieśń śpiewaków "nad morzem szklanym", "pieśń Mojżesza i Baranka (Ap 15:3), to pieśń nowa niebiańskiej wspólnoty. Rano każdego dnia wspólnota na ziemi przyłącza się do tej pieśni, a wieczorem tą pieśnią kończy dzień. Wychwalany jest w niej Bóg Trójjedyny i Jego dzieło. Inaczej brzmi ta pieśń na ziemi i inaczej w niebie. Na ziemi jest to pieśń wierzących, w niebie - pieśń oglądających; na ziemi pieśń ta zamknięta jest w ubogie ludzkie słowa, w niebie są to "tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać" (2 Kor 12:4), jest to "pieśń nowa, której nikt się nie mógł nauczyć "prócz stu czterdziestu czterech tysięcy" (Ap 14:3), do której akompaniuje się na "harfach Bożych" (Ap 15:2). Cóż my wiemy o tej nowej pieśni i harfach Bożych? Nasza nowa pieśń jest pieśnią ziemską, pieśnią pielgrzymów i pątników, którym wzeszło słowo Boże i oświetla im drogę. Nasza ziemska pieśń jest związana ze słowem objawionym Boga w Jezusie Chrystusie. Jest to prosta pieśń dzieci tej ziemi, wezwanych, aby stać się dziećmi Bożymi: nie w sposób pełen uniesienia i upojenia, lecz przez suche, wdzięczne i nabożne ukierunkowanie na objawione słowo Boże.
"Śpiewajcie i wysławiajcie Pana w waszych sercach" (Ef 5:19). Pieśń nowa jest śpiewana najpierw w sercu. Inaczej nie da się jej w ogóle zaśpiewać. Serce śpiewa, bo jest napełnione Chrystusem. Dlatego wszelkie śpiewanie we wspólnocie jest sprawą duchową. Oddanie się słowu, znalezienie swego miejsca we wspólnocie, wiele pokory i dyscypliny - to warunek wszelkiego wspólnego śpiewania. Gdzie nie śpiewa serce, tam jest tylko ohydny rozgardiasz ludzkiej samochwały. Gdzie nie śpiewa się Panu, tam śpiewa się ku czci swojej lub muzyki. W ten sposób pieśń nowa staje się pieśnią bałwochwalczą.
"Przemawiajcie do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i w pieśniach pełnych ducha" (Ef 5:19). Nasza pieśń na ziemi jest też przemową, jest słowem śpiewanym. Dlaczego śpiewają chrześcijanie, kiedy są razem? Najpierw po prostu dlatego, ponieważ wspólne śpiewanie umożliwia im to samo słowo modlitwy wypowiedzieć w tym samym czasie - a więc chodzi tu o zjednoczenie się w słowie. Każde nabożeństwo, każde zebranie poświęcone jest słowu w pieśni. Fakt, że wspólnie śpiewamy, a nie mówimy, dowodzi tylko, iż nasze mówione słowa nie wystarczają, aby wyrazić to, co chcemy powiedzieć, i że to, o czym śpiewamy, wychodzi daleko poza ramy wszystkich ludzkich słów. Mimo to bełkoczemy przy śpiewie, lecz śpiewamy konkretne słowa, niosąc Bogu uwielbienie, dziękczynienie, wyznanie czy modlitwę. Stąd pierwiastek muzyczny stoi całkowicie w służbie słowa: wyjaśnia je przez swoją niepojętość.
Ponieważ pieśń ta związana jest całkowicie ze słowem, jest ona dla wspólnoty pieśnią szczególną. W niej wiążą się w specyficzny sposób słowo i ton. Melodia jednogłosowego śpiewu swoje wewnętrzne oparcie ma w słowach, które się śpiewa, i nie potrzebuje żadnych dodatkowych podpórek w postaci dalszych głosów. "Śpiewajmy dziś jednym głosem, w zgodzie i z głębi serca" - śpiewali Bracia Czescy. "Zgodnie jednymi ustami wielbijcie Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa" (Rz 15:6). Czystość jednogłosowego śpiewania, nie zmącona przez obce motywy muzycznej swawoli, jasność, nie przyćmiona przez ciemne trendy, uwalniające muzykę od służby słowu, prostota i surowość, serdeczność i ciepło tego śpiewania jest w ogóle istotą śpiewu ziemskiej wspólnoty. Naturalnie, sprawa ta naszym spaczonym uszom otwiera się tylko powoli i w cierpliwych ćwiczeniach. Ostatecznie jest to problem duchowego osądu, czy obecna wspólnota zdolna jest podjąć prawdziwe jednogłosowe śpiewanie. W takim śpiewaniu śpiewa się sercem, śpiewa się Panu, śpiewa się słowo, śpiewa się w zgodzie.
Istnieją też wrogowie jednogłosowego śpiewania, których trzeba we wspólnocie z całą stanowczością wyłączyć. Nigdzie bowiem tak w czasie nabożeństwa nie rozplenia się próżność i zły smak, jak przy śpiewie. Tutaj najpierw w grę wchodzi improwizowany drugi głos, który słychać wszędzie, gdzie winno się śpiewać wspólnie. Taki drugi głos chce podeprzeć jednogłosową melodię, użyczając jej brakującej pełni, i niszczy przy tym słowo i ton. Albo jest to bas czy alt, który zawsze zwraca uwagę wszystkich śpiewających na fakt, że dysponuje takim imponującym zakresem dźwięku i stąd każdą pieśń musi śpiewać o oktawę niżej. Jest też głos solowy, który szerokim strumieniem wydobywa się z pełnej piersi i donośnym, jaskrawym i wibrującym brzmieniem wszystko inne zagłuszy ku chwale swego własnego pięknego organu. Istnieją też mniej niebezpieczni wrogowie wspólnego śpiewania - "niemuzykalni", którzy nie potrafią śpiewać, ale tych jest niewielu. W końcu są często i tacy, którzy z jakichś tam powodów nie chcą śpiewać i przez to też szkodzą wspólnocie.
Jednogłosowe śpiewanie, będąc trudne, jest mimo to więcej sprawą ducha niż muzyki. Tylko tam, gdzie każdy we wspólnocie gotów jest podporządkować się nabożeństwu i dyscyplinie, jednogłosowe śpiewanie - nawet przy sporej muzycznej nieudolności - może nam przynieść radość, która jest udziałem każdego. Do jednogłosowego śpiewania przydatne są w pierwszej linii chorały reformacyjne, potem pieśni Braci Czeskich i teksty starokościelne. Na bazie tych danych ukształtuje się sam z siebie osąd, które pieśni nadają się do naszego śpiewnika, a które nie. Każde doktrynerstwo, jakie często pleni się u nas na tym polu, jest czymś złym. Każda decyzja musi być tutaj podejmowana roztropnie i z osobna, przy czym nie wolno nam działać obrazoburczo. Wspólnota chrześcijańska postara się, aby posiadać możliwie bogaty skarbiec pieśni śpiewanych z pamięci. Ten cel zostanie osiągnięty, gdy w każdym nabożeństwie - obok wybranej pieśni - śpiewane będą pewne stałe wersety między czytaniami. Śpiewać należy jednak nie tylko w czasie nabożeństw, lecz także o stałych porach dnia czy tygodnia. Im więcej śpiewamy, tym większa nasza radość, a przede wszystkim: im bardziej śpiewamy w skupieniu, zdyscyplinowani i radosnym sercem, tym większe będzie błogosławieństwo, jakie ze wspólnego śpiewania spływa na całe życie wspólnoty. To jest głos Kościoła, jaki słychać we wspólnym śpiewaniu. To nie ja śpiewam, to śpiewa Kościół, a ja mogę -jako członek Kościoła- w tej jego pieśni uczestniczyć. Całe wspólne śpiewanie musi przeto temu służyć, aby nasz duchowy wzrok obejmował coraz szersze pole widzenia, tak abyśmy wiedzieli naszą małą wspólnotę jako cząstkę wielkiego chrześcijaństwa na ziemi; tak abyśmy z naszym słabym czy dobrym śpiewem mogli się chętnie i radośnie włączyć w pieśń Kościoła.
Słowo Boże, głos Kościoła i nasza modlitwa stanowią jedną całość. Dlatego trzeba nam teraz rozważać na temat modlitwy wspólnej. "Jeżeli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie" (Mt 18:19). Nie ma innego fragmentu wspólnego nabożeństwa, który by nam przysparzał tyle kłopotu i trudności co wspólna modlitwa; bowiem tutaj winniśmy sami dojść do słowa. Wysłuchaliśmy słowa Bożego, odpowiedzieliśmy na nie pieśnią Kościoła, a teraz trzeba nam - jako wspólnocie - modlić się do Boga, a ta modlitwa winna być rzeczywiście naszym słowem, naszą modlitwą na ten dzień, musi obejmować naszą pracę, naszą wspólnotę, szczególne biedy i grzechy, jakie nam ciążą, ludzi, którzy są nam powierzeni. Bo czyż naprawdę nie ma potrzeby modlić się za samych siebie? Czyż potrzeba wspólnej modlitwy własnymi ustami i własnymi słowami miałaby być czymś niedozwolonym? Cokolwiek by się nie powiedziało, nie może być inaczej niż tak, że tam, gdzie chrześcijanie chcą żyć wspólnie według słowa Bożego, mają też prawo i powinni modlić się do Boga własnymi słowami. Mają prawo nieść do Boga wspólne prośby i podziękowania i winni to robić z radością i ufnością. Gdzie w prostocie i naturalności brat przynosi do Boga wspólną modlitwę, tam musi zniknąć wszelka wzajemna obawa, wszelki lęk przed publiczną modlitwą własnymi słowami. Tak samo powinna tutaj milczeć wszelka krytyka i ocena, gdzie w imię Jezusa Chrystusa wypowiadana jest modlitwa słowami. W rzeczywistości jest bowiem rzeczą najbardziej normalną w życiu chrześcijańskiej wspólnoty, że istnieje wspólna modlitwa; i jeżeli słuszne i pożyteczne są tutaj nasze opory, aby nasza modlitwa miała czysty i biblijny charakter, to jednak nie wolno nam przecież zrezygnować ze spontanicznej modlitwy, albowiem taka modlitwa opatrzona jest wielką obietnicą Chrystusa.
Modlitwę własnymi słowami na końcu nabożeństwa zmawia przełożony albo jakiś (przez dłuższy czas ten sam) brat. Bierze on tym samym na siebie wielką odpowiedzialność, aby modlitwę chronić przed fałszywą krytyką.
Pierwszym warunkiem tego, aby była możliwa modlitwa jednej osoby za wspólnotę, jest prośba wszystkich innych za tę osobę i za jej modlitwę. Jakże bowiem ktoś jeden mógłby zmawiać modlitwę wspólnoty, nie będąc sam niesiony i włączony w modlitwę wspólnoty? Każde słowo krytyki trzeba właśnie na tym miejscu zamienić na serdeczną prośbę i pomoc braterską. Jakże łatwo można tutaj we wspólnotę wprowadzić podziały!
Modlitwa własnymi słowami w czasie wspólnego nabożeństwa winna być modlitwą wspólnoty, a nie modlitwą tego, który się modli. Jego zadaniem jest modlić się za wspólnotę. Musi więc uczestniczyć w jej życiu codziennym, musi znać jej troski i kłopoty, jej radości i wdzięczności, jej prośby i nadzieje. Nie może mu też być obca praca wspólnoty i wszystko, co przynosi ze sobą na nabożeństwo. Taki człowiek modli się jak brat między braćmi. Wymaga to od niego uwagi i czujności, jeżeli rzeczywiście chce się kierować tylko tą jedną zasadą, aby się modlić za wspólnotę, i jeżeli nie chce "pomylić" swego własnego serca z sercem wspólnoty. Z tego powodu będzie dobrą rzeczą, jeżeli temu "orędownikowi" wspólnota nie szczędzi rady i pomocy, jeżeli dochodzą do niego wskazówki i prośby, aby na przykład tę czy inną sprawę lub konkretnego człowieka wspomnieć w modlitwie. Wówczas taka modlitwa staje się coraz bardziej wspólną modlitwą wszystkich.
Również modlitwa własnymi słowami musi podlegać pewnym wewnętrznym regułom. To przecież nie może być chaotyczny wybuch ludzkiego serca, lecz modlitwa uporządkowanej wspólnoty. Tak więc określone prośby modlitewne będą codziennie powracać - aczkolwiek może w innej formie słownej. W codziennym powtarzaniu te same prośby, które są nam - jako wspólnocie - nakazane, na początku być może razić będą monotonią, ale potem z pewnością zobaczymy w nich pewne zabezpieczenie przed zbyt indywidualnymi formami modlitwy. Jeżeli można do tych codziennych próśb dodać jeszcze inne, to trzeba to robić według jakiegoś planu. Jeżeli we wspólnym nabożeństwie nie można tego uczynić, to jest tu z pewnością pewna pomoc dla czasu osobistej modlitwy. Aby modlitwie własnymi słowami nie zagrażała samowola, dobrze jest oprzeć ją o jedno z czytań biblijnych. Tutaj modlitwa zdobędzie solidne fundamenty i mocny grunt.
Ciągle powraca ten problem, że dany człowiek, któremu wspólnota zleciła modlitwę za nią, nie czuje się wewnętrznie powołany i swoje zlecenie najchętniej przekazałby komuś innemu. Ale takiej postawy nie można popierać. Zbyt ławo bowiem modlitwa wspólnoty poddana by była nastrojom, które nie mają nic wspólnego z życiem duchowym. Właśnie tam, gdzie ktoś - obciążony pustką i zmęczeniem czy osobistą winą - chce się uwolnić od swego zadania, winien się uczyć, co to znaczy otrzymać zadanie we wspólnocie, a bracia winni go nieść w jego słabościach i w jego niezdolności do modlitwy. Być może wówczas słowa Pawła staną się rzeczywistością: "Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (Rz 8:26). Wszystko zależy od tego, czy wspólnota traktuje modlitwę brata jako swoją: czy tak ją rozumie, niesie i współkształtuje.
Korzystanie z gotowych modlitw dla małej wspólnoty - w jakichś szczególnych warunkach-może być pomocą; często jednak staje się jedynie unikiem przed rzeczywistą modlitwą. Kościelne formy i bogactwo myśli w takich modlitwach odciągają nas łatwo od własnej modlitwy; modlitwy wówczas stają się piękne i głębokie, ale nie są autentyczne. O ile tradycja modlitewna Kościoła pomocna jest w nauce modlitwy, o tyle nie może ona zastąpić modlitwy, którą dziś jestem winien memu Bogu. Jakiś prosty bełkot może być tu- taj lepszy niż najlepiej sformułowana modlitwa. Że stan rzeczy inaczej wygląda w nabożeństwie publicznym niż we wspólnocie domowej - tego nie potrzeba tutaj wygłaszać.
Obok codziennej modlitwy w ramach wspólnego nabożeństwa wspólnota chrześcijańska często pragnie jeszcze zbierać się na modlitwy w innym czasie. Nie ma tutaj żadnych reguł oprócz jednej: tylko tam, gdzie jest wspólne pragnienie i wspólne uczestnictwo w modlitwie o określonym czasie, winno się ten czas przeznaczyć na wspólną modlitwę. Każda indywidualna inicjatywa zasiewa tutaj łatwo we wspólnotę ziarno rozkładu. Akurat na tym polu musi się potwierdzić, że mocni niosą słabych, a słabi nie sądzą mocnych35. Już Nowy Testament uczy nas, że wspólnota modlitwy jest czymś najbardziej oczywistym i naturalnym w Kościele i trzeba na nią patrzeć bez podejrzliwości. Gdzie jednak wkradł się lęk i nieufność, tam niech jeden drugiego niesie w cierpliwości. Niech się tutaj nic nie dzieje z użyciem siły, wszystko niech się rozstrzyga w wolności i miłości.
Rozpoczęliśmy nasz dzień we wspólnocie chrześcijańskiej od nabożeństwa porannego: na początku dnia ma miejsce słowo Boże, pieśń Kościoła i modlitwa wspólnoty. Dopiero gdy wspólnota posiliła się chlebem życia wiecznego, zbiera się wokół stołu, aby przyjąć od Boga chleb ziemski dla tego życia cielesnego. Z wdzięcznością i prosząc o Boże błogosławieństwo, wspólnota chrześcijańska przyjmuje chleb powszedni z ręki Pana Jezusa. Odkąd Chrystus siedział ze swoimi uczniami przy stole, odtąd każda wspólnota chrześcijańska zebrana wokół stołu jest pobłogosławiona Jego obecnością. "Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go" (Łk 24:30-31). Pismo święte mówi o potrójnej wspólnocie przy stole Jezusa z Jego uczniami: o codziennej wspólnocie stołu, o wspólnocie podczas Ostatniej Wieczerzy i o wspólnocie przy stole w królestwie Bożym. We wszystkich trzech przypadkach chodzi o jedno: "Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go". Cóż to znaczy: rozpoznać Jezusa Chrystusa nad darami na stole? Po pierwsze znaczy to: rozpoznać Jezusa jako dawcę wszystkich darów, jako Pana i Stwórcę tego naszego świata razem z Ojcem i Duchem Świętym. "Pobłogosław, co nam dajesz" - modli się dlatego wspólnota przy stole i wyznaje przez to odwieczne Bóstwo Jezusa Chrystusa. Po drugie: wspólnota uświadamia sobie, ze wszystkie dary ziemskie dane są jej jedynie ze względu na Chrystusa, podobnie jak cały świat istnieje tylko z powodu Jezusa, Jego słowa i Jego nauki. On jest prawdziwym chlebem życia; On jest nie tylko dawcą, lecz także darem, i wszystkie ziemskie dary istnieją ze względu na Niego. Tylko dlatego, że słowo pochodzi od Jezusa Chrystusa i natrafia na wiarę, a wiara nasza jeszcze nie jest doskonała, Bóg w swej cierpliwości zachowuje nas dzięki swoim dobrym darom. Dlatego chrześcijańska wspólnota zebrana przy stole modli się słowami Lutra: "Panie Boże, umiłowany Ojcze niebieski, pobłogosław nas i te Twoje dary, które z Twej łaskawej dobroci spożywać będziemy przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana. Amen", i wyznaje przez to, iż Jezus Chrystus jest Bożym pośrednikiem i Zbawicielem. Po trzecie: wspólnota Jezusa wierzy, że jej Pan chce być obecny tam, gdzie się Go o to prosi. Dlatego modli się: "Przyjdź, Panie Jezu, bądź naszym gościem" - i wyznaje przez to łaskawą wszechobecność Jezusa Chrystusa. Każda wspólnota stołu napełnia chrześcijan wdzięcznością wobec obecnego Pana i Boga, Jezusa Chrystusa. Nie w tym sensie, jakoby przez to szukano jakiegoś chorobliwego uduchowienia materialnych darów, raczej jest to tak, że chrześcijanie - właśnie w pełnej radości z dobrych darów tego doczesnego życia - rozpoznają swego Pana jako prawdziwego dawcę wszelkich darów, a w dalszej konsekwencji - jako prawdziwy dar, prawdziwy chleb życia i ostatecznie jako tego, który zaprasza ich na ucztę radości w królestwie Bożym. Tak więc codzienna wspólnota stołu jednoczy w sposób szczególny chrześcijan z ich Panem i między sobą. Ponad stołami rozpoznają oni swego Pana jako tego, który dla nich łamie chleb i otwiera im oczy wiary.
Wspólnota stołu jest czymś świątecznym. Jest jakimś - pośrodku pracy powszedniej - wciąż na nowo nam ofiarowanym wspomnieniem odpoczynku Boga po Jego pracy, wspomnieniem szabatu jako sensu i celu całego tygodnia i jego trudów. Życie nasze nie składa się tylko z mozołu i pracy, lecz jest także pokrzepieniem i radością z dobroci Boga. My pracujemy, ale Bóg nas żywi i utrzymuje. I to jest powód do tego, aby świętować. Swój chleb człowiek winien jeść nie zaprawionym troskami (Ps 127:2), lecz spożywać go w weselu (Koh 9:7). "Sławiłem więc radość, bo nic dla człowieka lepszego pod słońcem, niż żeby jadł, pił i doznawał radości" (Koh 8:15), ale naturalnie "któż może jeść, któż może używać, a nie być od niego zależnym?" (Koh 2:25). O siedemdziesięciu starszych Izraela, którzy razem z Mojżeszem i Aaronem wstąpili na górę, napisano: "Mogli przeto patrzeć na Boga. Potem jedli i pili" (Wj 24:11). Bóg nie może ścierpieć naszej antyświątecznej istoty, która je chleb z westchnieniem, z zarozumiałą krzątaniną czy wręcz z zawstydzeniem. Bóg wzywa nas poprzez codzienny posiłek do radości, do świętowania pośrodku dnia powszedniego.
Wspólnota stołu oznacza dla chrześcijan zobowiązanie. Chleb powszedni, który spożywamy, nie jest moim, ale naszym chlebem36. My dzielimy nasz chleb. W ten sposób jesteśmy ze sobą złączeni nie tylko w duchu, lecz także całą naszą istotą cielesną. Jeden chleb, jaki jest dany naszej wspólnocie, łączy nas w jeden mocny związek. Tak więc nikt nie może głodować, jak długo ktoś inny posiada chleb; kto burzy tę wspólnotę życia cielesnego, ten niszczy przez to także wspólnotę ducha. Obie są nierozerwalnie ze sobą złączone. Dzielić swój chleb z głodnym" (Iz 58:7). "Nie dręcz duszy głodnego" (Syr 4:2), bowiem w głodnym spotyka nas Pan (Mt 25:37). "Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im:- a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała - to na co się to przyda?" (Jk 2:15-16). Jak długo jemy chleb nasz wspólnie, tak długo będziemy syci nawet najmniejszym kawałkiem. Dopiero wówczas zaczyna się głód, gdy ktoś chce zachować swój chleb tylko dla siebie. To jest osobliwe prawo Boże. Czyż opowieść o cudownym nakarmieniu pięciotysięcznego tłumu pięcioma chlebami i dwoma rybami nie ma - oprócz wielu innych - również i takiej interpretacji?37
Wspólnota stołu uczy chrześcijan, iż tutaj jedzą jeszcze przemijający chleb ziemskiej wędrówki. Tak jak teraz dzielą ten chleb między sobą, tak kiedyś wspólnie otrzymają w domu Ojca chleb nieprzemijający. "Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym" (Łk 14:15).
Po pierwszej godzinie porannej dzień chrześcijanina aż do wieczora poświęcony jest pracy. "Człowiek wychodzi do swojej pracy, do trudu swojego aż do wieczora" (Ps 104:23). Wspólnota chrześcijańska w większości wypadków na czas pracy będzie się rozchodziła - każdy do swoich zajęć. Modlitwa i praca to dwie różne rzeczy. Praca nie powinna przeszkadzać modlitwie, ale również modlitwa nie powinna przeszkadzać pracy. Tak jak zgodnie z wolą Bożą człowiek winien sześć dni pracować, a siódmego odpoczywać i świętować przed Bożym obliczem, tak też zgodnie z wolą Bożą każdy dzień chrześcijanina musi nosić to podwójne znamię: modlitwy i pracy. Również modlitwa potrzebuje swego czasu, ale czas dnia należy do pracy. Tylko tam, gdzie modlitwa i praca otrzymają - każda z nich - własne i niepodzielne prawo, będzie wyraźną między nimi nierozerwalna łączność. Bez ciężaru i pracy dnia modlitwa nie jest modlitwą i bez modlitwy praca nie jest pracą. To wie tylko chrześcijanin. Ich jedność jawi się więc właśnie w jasnym ich zróżnicowaniu.
Praca przenosi człowieka w świat rzeczy. Wymaga od niego dzieła. Ze świata braterskiej wspólnoty wychodzi chrześcijanin w świat nieosobowych rzeczy, i to nowe spotkanie wyzwala go do rzeczowości; świat rzeczy jest bowiem jedynie narzędziem w ręku Boga, służącym do oczyszczenia chrześcijan z wszelkiego egoizmu i samolubstwa. Dzieło w świecie może być dokonane tylko tam, gdzie człowiek zapomina samego siebie i traci się dla sprawy, dla rzeczywistości, dla zadania. W pracy chrześcijanin uczy się respektować granice, jakie wytyczają rzeczy - w ten sposób praca staje się lekarstwem przeciw ociężałości i wygodnictwu jego ciała. O świat rzeczy rozbijają się pożądliwości ciała. Ale to ma miejsce tylko tam, gdzie chrześcijanin przez rzeczy dostrzega Boga osobowego, który mu nakazuje pracę i dzieło; to one służą do wyzwolenia się z własnego "ja". W ten sposób praca nie przestaje być pracą, przeciwnie: ten, który wie, do czego mu ona służy, będzie szukał jej hartu i surowości. Ciągłe zajmowanie się rzeczą będzie trwało. Ale równocześnie nastąpi przełom, gdy zostanie znaleziona jedność dnia, jedność między modlitwą a pracą, bowiem za materią pracy znaleźć osobowego Boga to jest to, co Paweł nazywa "nieustannie się módlcie" (1 Tes 5:17). Tak więc modlitwa chrześcijanina, wychodząc poza wyznaczony jej czas, obejmuje również pracę. Obejmuje cały dzień, nie zatrzymując pracy, lecz przeciwnie: popierając ją, udzielając jej powagi i radości. Każde słowo przeto, każde dzieło, każda praca chrześcijanina staje się modlitwą - nie w sensie nierzeczywistym jakiegoś stałego odwrócenia uwagi od postawionego zadania, lecz w rzeczywistym przełomie od twardej rzeczy do łaskawego "Ty" Boga. "Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko czyńcie w imię Pana Jezusa" (Kol 3:17).
Z tej osiągniętej jedności dnia czerpie teraz cały dzień porządek i dyscyplinę. W modlitwie porannej trzeba jej szukać, w pracy zostanie sprawdzona. Modlitwa ranna decyduje o całym dniu. Zmarnowany czas, którego się wstydzimy, pokusy, którym ulegamy, słabość i zniechęcenie w pracy, nieporządek i niesforność w naszych myślach i w postępowaniu z innymi ludźmi mają często swoje źródło w zaniedbaniu porannej modlitwy. Porządek i podział naszego czasu będzie miał mocniejsze fundamenty, jeśli będzie oparły o modlitwę. Pokusy, jakie przynosi ze sobą dzień powszedni, zostaną pokonane przez odniesienie do Boga. Decyzje, jakie trzeba podejmować w pracy, będą prostsze i łatwiejsze, gdy będą rodziły się nie w strachu przed ludźmi, ale jedynie w obliczu Boga. "Cokolwiek czynicie, z serca wykonujcie jak dla Pana, a nie dla ludzi" (Kol 3:23). Również mechaniczną pracę wykonuje się cierpliwiej, jeżeli przyjmuje się ją z Bożej woli i Bożego wyroku. Pomnażają się siły do pracy, gdy prosimy Boga o to, aby zechciał nam dzisiaj ofiarować te siły, jakich potrzebujemy do wykonania naszej pracy.
Godzina południowa - tam, gdzie to możliwe - staje się dla wspólnoty krótkim odpoczynkiem na drodze przez dzień. Pół dnia już minęło. Wspólnota dziękuje Bogu i prosi o opiekę aż o wieczora. Spożywa chleb powszedni i modli się pieśnią: "Ojcze, nakarm nas, Twoje dzieci, i pociesz zmartwionych grzeszników". Nakarmić nas musi Bóg. My nie możemy sobie tego sami wziąć, bo my - biedni grzesznicy - nie zasłużyliśmy na to. Tak więc ten posiłek, jaki nam Bóg podaje, staje się pociechą zatroskanych, jest on bowiem dowodem łaski i wierności, z jaką Bóg zachowuje i prowadzi swoje dzieci. Wprawdzie powiada Pismo: "Kto nie chce pracować, niech też nie je" (2 Tes 3:10), i wiąże mocno spożywanie chleba z wykonaną pracą, ale nie ma tu mowy, jakoby pracownik miał przed Bogiem prawo do chleba. Praca jest, owszem, z Bożego nakazu, chleb jednak jest Jego wolnym i łaskawym darem. To, że nasza praca przynosi nam chleb - nie jest oczywistością, lecz Bożym porządkiem łaski. Do Niego samego należy dzień. Tak więc w południe, w środku dnia, gmina chrześcijańska gromadzi się, aby Bóg zaprosił ją do stołu. Godzina południowa jest jednym z siedmiu czasów modlitwy Kościoła i śpiewania psalmów38. U szczytu dnia Kościół zwraca się do Boga Trójjedynego z uwielbieniem i wychwalaniem Jego cudów i z modlitwą o po- moc i rychłe wyzwolenie. W południe ściemniło się niebo nad krzyżem Jezusa39, dokonało się dzieło pojednania40. Gdzie więc wspólnota o tej porze gromadzi się na krótkie nabożeństwo ze śpiewem i modlitwą, nie czyni tego daremnie.
Praca dnia kończy się. Gdzie była ciężka i trudna, tam chrześcijanin zrozumie, co miał na myśli Paul Gerhardt, gdy śpiewał: "Cieszy się głowa, cieszą się nogi i ręce, że oto koniec pracy na dzisiaj. Ciesz się, o serce, ty będziesz kiedyś wolne od nędzy na tej ziemi i od pracy"41. Dzień dzisiejszy jest dostatecznie długi, aby wiarę zachować; jutro będzie miało swoje troski.
I znów zbiera się chrześcijańska wspólnota, Jej członków jednoczy wieczorny stół i ostatnie nabożeństwo. Z uczniami z Emaus proszą: "Panie, zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił"42. Dobrze jest, gdy nabożeństwo wieczorne ma miejsce rzeczywiście na końcu dnia i w ten sposób może być ostatnim słowem przed nocnym spoczynkiem. Kiedy nadchodzi noc, wspólnocie świeci jaśniej prawdziwe światło słowa Bożego. Dzień zamykają podobnie jak go otwierały - psalmy, czytanie Pisma, pieśń i wspólna modlitwa.
Trzeba tu jednak powiedzieć parę słów specjalnych na ten temat. Modlitwa wieczorna jest szczególnym miejscem dla wspólnych próśb. Po skończonym dniu prosimy Boga o błogosławieństwo, pokój i zachowanie dla całego chrześcijaństwa, dla naszej wspólnoty, dla kapłanów, dla wszystkich biednych, cierpiących, samotnych, dla chorych i umierających, dla naszych sąsiadów, dla tych, co przyszli do Kościoła, i dla tych, co pozostali w domu. Kiedyż głębiej uświadamiamy sobie Bożą moc i Boże działanie, jak nie w tej godzinie, w której odkładamy na bok pracę i oddajemy się w Jego wierne ręce? Kiedyż jesteśmy bardziej przygotowani do modlitwy o błogosławieństwo, pokój i zachowanie, niż wtedy, gdy nasze działanie już skończone? Gdy my jesteśmy zmęczeni, wówczas Bóg przystępuje do działania. "Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem"43. Tak więc w skład modlitwy wieczornej wchodzi przede wszystkim prośba o przebaczenie wszelkiej niesprawiedliwości, jaką popełniliśmy względem Boga i naszych braci; prośba o przebaczenie Boga; prośba o przebaczenie braci; prośba o gotowość do przebaczenia wszelkiej niesprawiedliwości, jaką nam uczyniono.
W klasztorach istnieje stary zwyczaj, który każe opatowi w czasie modlitw wieczornych prosić swych braci o wybaczenie wszystkich win i zaniedbań, jakich się dopuścił względem nich; po słowach przebaczenia ze strony braci proszą oni w ten sam sposób opata o wybaczenie ich win i zaniedbań; oczywiście opat im przebacza. "Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce" (Ef 4:26). Zasadniczą regułą każdej chrześcijańskiej wspólnoty jest to, że wszystkie rozdarcia, jakie sprawił dzień, na wieczór muszą być uleczone. Jest rzeczą niebezpieczną dla chrześcijan, gdy kładą się spać z nie pojednanym sercem. Dlatego dobrze jest, gdy w wieczorną modlitwę wbudowana jest prośba o braterskie przebaczenie - dla pojednania i dla umocnienia wspólnoty.
We wszystkich starych modlitwach wieczornych rzuca się w oczy, jak często jawi się w nich prośba o zachowanie w nocy od diabła, od strachów, od nagłej i niespodziewanej śmierci. Starzy wiedzieli jeszcze coś o niemocy człowieka we śnie, o pokrewieństwie snu ze śmiercią, o chytrości diabła, który zostawia na człowieka sidła wówczas, gdy jest on bezbronny. Dlatego modlili się o pomoc świętych aniołów, o obecność zastępów niebieskich, gdy szatan chce zdobywać nad nami panowanie. Najbardziej osobliwa i głęboka jest ta prośba starożytnego Kościoła, w której błagamy Boga, aby zechciał, gdy oczy nasze już śpią, zachować serce nasze w czujności na Niego. To jest modlitwa o to, aby Bóg zechciał przy nas i w nas zamieszkać, mimo że tego nie czujemy i nie mamy tego świadomości; o to, aby Bóg zechciał zachować nasze serca w czystości i świętości i chronił je przed wszystkimi troskami i pokusami nocy; o to, aby zechciał utrzymać nasze serce w gotowości słuchania Jego głosu w każdym czasie, aby było zdolne - jak chłopiec Samuel - nawet w nocy odpowiedzieć: "Mów, bo sługa Twój słucha" (1 Sm 3:10). Również w czasie snu jesteśmy w rękach Bożych lub w szponach zła. Również we śnie może Bóg dokonać na nas cudów lub zły może wyrządzić wiele spustoszenia. Dlatego porą wieczorną modlimy się: "Gdy śpią nasze oczy, niech czuwają nasze serca; wyciągnij nad nami swą Boską prawicę i uwolnij nas od więzów grzechu" (Luter)44.
Nad rankiem i wieczorem stoi przecież słowo psalmisty: "Twoim jest dzień i noc jest Twoja" (Ps 74:16). |