Życie wspólneSłużbaWspólnotaWspólnotaWspólnotaPL17Wrocław24Logo nauczania100100ul. Piekarska 1654-067WrocławPL01/27/2016 08:56:57 AM10/13/2021 10:36:34 AMKsiążka ta powstała w 1938 roku (na przełomie września i października) w Getyndze, gdzie Dietrich Bonhoeffer w domu swej bliźniaczej siostry Sabiny spędzał czterotygodniowy urlop.
Dietrich Bonhoeffer napisał ją prawie na jednym oddechu.
Opublikowana została po raz pierwszy w 1939 roku w Monachium, w wydawnictwie Chr. Kaiser Verlag, w serii Theologische Existenz heute, jako zeszyt 61.
Jeszcze tego samego roku ukazały się trzy wydania a do tej pory było ich dwadzieścia pięć!Okładka skryptu150200
"Przyszła im też myśl, kto z nich jest najświętszy" (Łk 9:46). Kto rozsiewa te myśli we wspólnocie chrześcijańskiej, wiemy dokładnie. Być może jednak za mało zdajemy sobie sprawę z tego, że nie może się zebrać żadna wspólnota chrześcijańska, żeby zaraz nie znalazła się ta myśl jako nasienie niezgody. Ledwie zbiorą się ludzie razem, już muszą zaraz się obserwować, osądzać i ustawiać. W ten sposób już w samym powstaniu wspólnoty chrześcijańskiej daje znać o sobie jakiś niewidzialny, często nieświadomy, okropny spór na śmierć i życie.
"Przyszła im też myśl" - to wystarczy, aby rozbić wspólnotę. Dlatego dla każdej wspólnoty chrześcijańskiej jest nieodzowne do życia, aby od pierwszych chwil mieć na oku tego niebezpiecznego wroga i aby go od razu wytępić. Tu nie ma żadnej chwili do stracenia z drugim człowiekiem, szukamy takich pozycji bojowych, które zapewnią nam korzystne miejsce w stosunku do niego. We wspólnocie znajdują się przecież mocni i słabi; jeżeli sami nie jesteśmy mocni, to wkrótce sięgniemy po prawo słabszych i wykorzystamy je przeciw mocnym56. We wspólnocie znajdują się też utalentowani i mniej zdalni, prości i skomplikowani, pobożni i mniej pobożni, "wspólnotowcy" i dziwacy. Czyż mniej zdolny nie może zajmować tej samej pozycji co utalentowany albo ten trudny tej samej co nieskomplikowany? a jeżeli nie jestem utalentowany, to jestem być może pobożny; czy też jeżeli nie jestem pobożny, to może też w ogóle nie chcę nim być. Czyż "wspólnotowiec" nie może w jednej chwili zagarnąć wszystkiego, a dziwaka wystawić na śmiech? Albo czyż jakiś dziwak nie może się stać niezwyciężonym wrogiem, a ostatecznie zwycięzcą "wspólnotowca"? Któż z nas nie znalazłby instynktownie bezpiecznego miejsca, w którym mógłby przebywać i bronić się, którego jednak nigdy nie odstąpiłby komuś innemu; o to miejsce czyż nie walczyłby każdy z nas z całą skłonnością do obrony swego stanowiska? To wszystko może przybierać formy świeckie czy też pobożne, ale chodzi o to, aby wspólnota chrześcijańska wiedziała, iż z pewnością gdzieś "przyszła im myśl, kto z nich jest największy". Jest to walka człowieka natury o samousprawiedliwienie się. Znajduje je tylko w porównaniu z innymi, w ocenie drugiego, w sądzie nad drugim. Samousprawiedliwienie się i sądzenie tworzą całość, podobnie jak usprawiedliwienie z łaski i służenie.
Najbardziej skutecznie zwalczamy złe myśli wówczas, gdy zabraniamy im dojść do słowa. Tak więc duch samousprawiedliwienia może być pokonany jedynie przez ducha łaski; również poszczególne "sądownicze" myśli zostaną ograniczone i zduszone przez to, że nigdy nie przyzna im się prawa, by doszły do słowa, wyjąwszy wyznanie grzechów, o czym jeszcze będziemy mówić poniżej. Kto potrafi okiełznać swój język, ten panuje nad duszą i ciałem (Jk 3:3-6). To jest zasadnicza reguła każdej chrześcijańskiej wspólnoty, zabraniająca mówić coś tajemnego o bracie57. Oczywiście jasne jest, że nie chodzi w tej wypowiedzi o osobiste słowo napominające drugiego brata. Nie wolno jednak mówić o drugim w skrytości, również tam, gdzie słowo to pozoruje pomoc i przychylność, bo właśnie w takim przebraniu jawi się zawsze duch nienawiści brata i pragnie mu wyrządzić szkody. Nie tu miejsce, aby objaśniać poszczególne ograniczenia tej reguły. One podlegają szczegółowym decyzjom. Sprawa jest jasna i biblijna: "Zasiadłszy, przemawiasz przeciw swemu bratu; znieważasz syna swojej matki. Ty to czynisz, a Ja mam milczeć? […] Skarcę ciebie i postawię ci to przed oczy" (Ps 50:20-22). "Bracia, nie oczerniajcie jeden drugiego! Kto oczernia brata swego lub sądzi go, uwłacza Prawu i osądza Prawo. Skoro zaś sądzisz Prawo, jesteś nie wykonawcą Prawa, lecz sędzią. Jeden jest Prawodawca i Sędzia, w którego mocy jest zbawić lub potępić. A ty kimże jesteś, byś sądził bliźniego?" (Jk 4:11-12). "Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym" (Ef 4:29).
Gdzie tę dyscyplinę języka ćwiczy się od początku, tam każdy dokona niezapomnianego odkrycia. Będzie w stanie zaprzestać nieustannego obserwowania brata, osądzania go i wyrokowania o nim, nie będzie już mu przydzielał określonego, poddańczego miejsca i w ten sposób nie będzie używał wobec niego przemocy. Pozwoli mu też stanąć wobec Boga w takiej wolności, w jakiej Bóg postawił go na jego drodze. Jego spojrzenie rozszerza się i ku swojemu zdziwieniu po raz pierwszy ujrzy w swoich braciach bogactwo mocy twórczej Boga. Pan Bóg nie stworzył drugiego tak, jak ja bym go stworzył. Dał mi go za brata nie dlatego, abym zapanował nad nim, ale abym przez niego odnalazł Stworzyciela. W ten sposób, szanując wolność stworzenia, ten drugi staje się dla mnie powodem do radości, podczas gdy przedtem przysparzał mi tylko trudów i kłopotów. Bóg nie chce, abym drugiego formował na obraz, jaki według mojego uznania jest dobry, a więc na mój własny obraz; Bóg w swej wolności stworzył drugiego na swój obraz i podobieństwo. Nie mogę więc nigdy wiedzieć, jak winno wyglądać owo Boże podobieństwo w drugim człowieku, przecież przybiera ono wciąż całkiem nową postać, za którą stoi wolna moc stwórcza Pana Boga. Dla mnie ta postać może się wydawać obca, nawet nieboska. Ale Bóg stwarza drugiego człowieka na obraz i podobieństwo swego Syna, Ukrzyżowanego, i również to podobieństwo wydawało mi się - zanim tego nie pojąłem - naprawdę obce i nieboskie.
Teraz siła i słabość, mądrość i głupota, talenty i beztalencia, pobożność większa czy mniejsza, teraz ta cała różnorodność poszczególnych osób we wspólnocie nie będzie już powodem do rozprawiania, osądzania i potępiania, a więc do samousprawiedliwiania się, lecz stanie się podstawą do radości z siebie i do służby jeden drugiemu. Teraz również każdy członek wspólnoty otrzyma swoje określone miejsce, ale już nie to, w którym wedle jego mniemania - byłby najbardziej skuteczny, lecz to, w którym swoją służbę może pełnić najlepiej. We wspólnocie chrześcijańskiej wszystko zależy od tego, czy każdy członek stanie się niezbędnym ogniwem jednego łańcucha. Łańcucha nie da się rozerwać tylko wtedy, gdy nawet najmniejsze ogniwo jest mocno dociśnięte. Wspólnota, która dopuszcza, że w jej szeregach są członkowie nie wykorzystani, rozwali się właśnie z ich powodu. Dlatego dobrze jest, gdy każdy otrzyma także określone zadanie dla wspólnoty, aby w ten sposób każdy w czasie zwątpienia wiedział, że również on jest wykorzystany i potrzebny. Każda wspólnota chrześcijańska musi pamiętać, że nie tylko słabi potrzebują mocnych, lecz że tak samo mocni nie mogą się obyć bez słabych Wykluczenie słabych oznacza śmierć wspólnoty.
Wspólnotą chrześcijańską winno więc rządzić nie samousprawiedliwienie i przemoc, ale usprawiedliwienie z łaski i służba. Kto raz w życiu doświadczył miłosierdzia Bożego, ten od tego momentu chce tylko służyć. Wyniosły tron sędziego w ogóle go już nie pociąga, lecz chce być tylko przy nędzarzach i maluczkich, bo w tych "dołach" odnalazł Boga. "Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne" (Rz 12:16).
Kto chce uczyć się służby, ten musi najpierw nauczyć się pokornego myślenia o sobie samym. "Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy" (Rz 12:3). "Rzetelne poznanie samego siebie i pogardzanie sobą - oto najwyższa Służba drugim i najpożyteczniejsza nauka. Siebie za nic uważać, a o innych mieć zawsze dobre i wysokie mniemanie-oto wielka mądrość i doskonałość"58. "Nie uważajcie sami siebie za mądrych" (Rz 12:16). Tylko ten, kto żyje z przebaczenia swych win w Jezusie Chrystusie, będzie naprawdę myślał pokornie o sobie. Ten będzie pamiętał, że jego mądrość skończyła się wówczas, gdy Chrystus mu przebaczył; ten przypomni sobie mądrość pierwszych ludzi, którzy chcieli wiedzieć, co jest dobre i co złe, i ta mądrość ich zgubiła. Pierwszym, który został zrodzony na tej ziemi, był Kain - bratobójca. To jest owoc mądrości ludzkiej. Ponieważ chrześcijanin nie może siebie samego uważać za mądrego, dlatego będzie też pokornie myślał o swoich własnych planach i zamiarach; będzie również wiedział, iż w spotkaniu z bliźnim trzeba poświęcić własną wolę; będzie więc gotów uważać wolę bliźniego za ważniejszą i pilniejszą niż swoją własną. Cóż to szkodzi, że pokrzyżują się własne plany? Czyż nie lepiej służyć bliźniemu niż forsować własną wolę?
Ale nie tylko wola, lecz również chwała drugiego jest ważniejsza niż moja własna. "Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?" (J 5:44). Żądanie własnej chwały jest przeszkodą w wierze. Kto szuka własnej chwały, ten nie szuka już Boga i bliźniego. Cóż to szkodzi, jeżeli dzieje mi się krzywda? Czyż nie zasłużyłem przed Bogiem na większą karę, gdyby Bóg nie okazał mi swego miłosierdzia? Czyż nawet niesprawiedliwość nie jest dla mnie rzeczą stokroć słuszną? Czyż nie jest to pożyteczne i dobre dla pokory, gdy nauczę się w milczeniu i cierpliwości znosić tak niewielkie zło? "Lepszy jest umysł cierpliwy niż pyszny" (Koh 7:8). Kto żyje z usprawiedliwienia z łaski, ten jest gotów także obelgi i krzywdy przyjąć bez protestu, ale z karzącej i ułaskawiającej ręki Boga. Nie jest to dobry znak, gdy mówiąc o takich rzeczach, szybko przypominamy sobie np. Pawła, który obstawał przy swoim prawie obywatela rzymskiego59, czy Jezusa, który do tego, co Go spoliczkował, powiedział: "Dlaczego mnie bijesz?"60. W każdym razie nikt z nas nie będzie tak postępował jak Jezus czy Paweł, jeżeli wcześniej nie nauczył się - jak ci dwaj - milczeć w czasie utrapienia i obelgi. Grzech obraźliwości, który we wspólnocie rozwija się bardzo szybko, pokazuje wciąż, ile chorobliwych ambicji (tj. niewiary) żyje jeszcze we wspólnocie.
W końcu trzeba powiedzieć jeszcze to, co najgorsze. Nie uważać się za mądrego, trzymać z pokornymi znaczy - bez przesady i w całej oczywistości - uważać się za największego grzesznika. To wywołuje całkowity protest natury człowieczej, ale również sprzeciw pewnego siebie chrześcijanina. Brzmi to trochę jak przesada, jak nieprawdopodobieństwo. A jednak Paweł powiedział o sobie samym, że jest pierwszym, tj. największym grzesznikiem (1 Tm 1:15), i na dodatek w tym kontekście, gdzie mówi o swojej służbie apostolskiej. A nie ma prawdziwego wyznania grzechów, które by mnie nie prowadziło w tę głębię. Jeżeli mój grzech - w porównaniu do grzechów innych ludzi - jawi mi się mniejszy, to w ogóle jeszcze nie rozpoznałem moich grzechów. Mój grzech z konieczności jest największy, najcięższy i najbardziej niecny. Dla grzechów innych miłość braterska ma przecież tyle usprawiedliwień, tylko dla mojego grzechu nie ma żadnego wytłumaczenia. Dlatego grzech mój jest najcięższy. Kto chce służyć bratu we wspólnocie, musi więc zejść aż do tej głębi pokory. Jakże też mógłbym w niekłamanej pokorze służyć temu, którego grzechy jawiłyby mi się jako cięższe od moich własnych? Czy nie musiałbym się wywyższać ponad niego i czy mógłbym jeszcze mieć dla niego nadzieję? To byłaby służba obłudna. "Nie sądź, żeś cokolwiek postąpił w dobrym, jeżeli się nie uważasz za niższego od wszystkich"61.
Jak więc należy pełnić prawdziwie braterską służbę w chrześcijańskiej wspólnocie? Dzisiaj jesteśmy skłonni odpowiedzieć tutaj szybko, że jedynie prawdziwa służba bliźniemu to posługa słowa Bożego. To prawda, że żadna służba nie równa się te posłudze, że raczej każda inna służba ukierunkowana jest na tę posługę. A jednak chrześcijańska wspólnota nie składa się jedynie z przepowiadania słowa. Gdyby tutaj przeoczyć niektóre inne rzeczy, mogłoby powstać niesamowite nadużycie.
Pierwsza służba, jaką jeden jest winny drugiemu we wspólnocie, ma postać wysłuchania drugiego. Jak miłość do Boga zaczyna się tym, że słuchamy Jego słowa, tak samo jest z miłością do brata, gdzie uczymy się wysłuchiwać go. To wyraz miłości Bożej w stosunku do nas, gdy nam daje nie tylko swoje słowo, ale też użycza nam swego ucha. Tak więc to Jego dzieło, jakie spełniamy wobec naszego brata, gdy uczymy się go słuchać. Chrześcijanie, szczególnie kaznodzieje często uważają, że - gdy są razem z innymi ludźmi - muszą zawsze coś "proponować" i że to stanowi ich jedyną służbę. Zapominają przy tym, że słuchanie może być większą służbą niż mówienie. Wielu ludzi szuka ucha, które ich wysłucha i nie znajdują oni ucha wśród chrześcijan, bo ci także tam mówią, gdzie powinni milczeć. Kto jednak nie jest w stanie wysłuchać brata swego, ten wkrótce nie będzie też słucha: Boga, tylko tak samo przed Nim będzie tylko wciąż mówił Tutaj zaczyna się śmierć życia duchowego i ostatecznie po- zostanie jedynie jakaś duchowa paplanina, jakieś klechowskie uniżenie, które udusi się w pobożnych słowach. Kto nie potrafi długo i cierpliwie słuchać, ten zawsze będzie mówił; nie zważając na wypowiedzi drugiego, i w końcu sam nic już nie będzie pamiętał. Kto uważa, że jego czas jest tak drogi, że nie może go marnować na słuchanie, ten nigdy nie będzie miał naprawdę czasu dla Boga i dla brata, lecz tylko dla samego siebie, dla swoich własnych słów i planów.
Duszpasterstwo braterskie różni się od kazania zasadniczo tym, że do misji słowa dochodzi tutaj jeszcze misja słuchania. Istnieje też słuchanie "dziurawym uchem", gdzie mamy świadomość, iż wiemy już to, co nam ma do powiedzenia ten drugi. Jest to słuchanie niecierpliwe i nieuważne, które lekceważy brata i tylko czyha na to, aby samemu w końcu dojść do głosu i w ten sposób pozbyć się drugiego. To nie jest wypełnienie naszej misji i z pewnością również tutaj - w naszej postawie do brata - odbija się nasz stosunek do Boga. Nie dziwota, że również największej służby słuchania, jaką Bóg nam zalecił (mianowicie słuchania spowiedzi brata), nie potrafimy wykonywać, skoro w rzeczach małych odmawiamy naszego ucha bratu. Świat pogański wie dzisiaj o tym, że często można po- móc człowiekowi tylko przez to, że go się poważnie wysłucha; na tym rozpoznaniu zostało zbudowane własne świeckie dusz- pasterstwo, które cieszy się wielką popularnością, również wśród chrześcijan62. Chrześcijanie zapomnieli jednak, że misję słuchania zlecił im Ten, który sam był wielkim słuchaczem, i właśnie w Jego dziele winni uczestniczyć. Winniśmy słuchać uszami Boga, abyśmy mogli mówić słowem Bożym.
Druga służba, jaką we wspólnocie chrześcijańskiej jeden winien pełnić wobec drugiego, to gotowość do czynnej pomocy. Przy czym chodzi tu najpierw o zwykłą pomoc w małych i zewnętrznych sprawach. Takich spraw nie brakuje w każdym życiu wspólnotowym. Do najniższych posług dobry jest każdy. Troska o to, aby nie marnować czasu na drobne i zewnętrzne posługi, ukazuje często własną pracę jako bardzo ważną. Trzeba nam się godzić na to, że Bóg przerywa nasze prace. Bóg wciąż na nowo codziennie krzyżuje nasze drogi i plany przez to, że wysyła nam ludzi z ich żądaniami i prośbami. My - zajęci naszymi ważnymi sprawami dnia powszedniego - możemy ich wówczas ominąć, jak kapłan przeszedł obok zranionego przez zbójców, być może nawet czytając przy tym Biblię63. Przechodzimy wówczas obok tego widocznego, w naszym życiu ustawionego znaku krzyża, który chce nam ukazać, że wartość ma nie nasza, ale Boża droga. To jest jakieś dziwne zjawisko, że właśnie chrześcijanie i teologowie uważają swoją pracę za tak ważną i pilną, iż za żadne skarby nie pozwalają sobie jej przerwać. Sądzą, że w ten sposób wyświadczają Bogu przysługę, lekceważą przy tym "krzywe, a jednak proste drogi Boże" (Gottfried Arnold)64. Nic nie chcą oni wiedzieć o drodze ludzkiej, usłanej krzyżami. Do szkoły pokory należy jednak to, że nie szczędzimy naszych rąk tam, gdzie mogą posłużyć, i że nie my sami obejmujemy reżyserię nad naszym czasem, ale pozwalamy na zagospodarowanie go przez Boga. W klasztorze ślub posłuszeństwa pozbawia mnicha prawa decydowania o swoim czasie. W ewangelickim życiu wspólnotowym ślub posłuszeństwa zastępuje wolna służba bratu. Tylko tam mogą usta radośnie i wiarygodnie głosić słowo o miłości i miłosierdziu Bożym, gdzie ręce nie szczędzą sił dla codziennych dzieł miłości i miłosierdzia.
Trzecia służba polega na dźwiganiu drugiego. "Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe" (Ga 6:2). Tak przeto prawo Chrystusowe jest prawem dźwigania. Dźwiganie to cierpliwe znoszenie. Brat dla chrześcijanina jest ciężarem. Właśnie dla chrześcijanina, bo dla poganina drugi człowiek nie jest w ogóle żadnym ciężarem. On po prostu omija każde obciążenie przez drugiego człowieka, a chrześcijanin musi unieść ciężar brata. Chrześcijanin musi brata znosić. Tylko jako ciężar jest drugi człowiek bratem, a nie opanowanym obiektem. Ciężar ludzi nawet dla Boga stał się tak wielki, że musiał pod tym ciężarem zawisnąć na krzyżu. Bóg naprawdę zniósł ludzi w ciele Jezusa Chrystusa. Ale niósł ich tak, jak matka swoje dziecko, jak pasterz zagubioną owcę. Bóg wziął ludzi, a ci Go przygnietli do ziemi; On jednak pozostał z nimi i oni z Nim. W znoszeniu ludzi Bóg stworzył z nimi wspólnotę. Takie jest prawo Chrystusowe, które spełniło się w krzyżu. W tym prawie uczestniczą chrześcijanie. Oni mają brata nieść i znosić, ale - co jest sprawą ważniejszą - mogą go teraz nieść pod wypełnionym prawem Chrystusowym.
Wyjątkowo często mówi Pismo święte o niesieniu. W tym słowie chce wyrazić całe dzieło Jezusa Chrystusa. "On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści. On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie"65. Również całe życie chrześcijan określone jest jako dźwiganie krzyża. Urzeczywistnia się tutaj wspólnota Ciała Chrystusowego, jest ona wspólnotą krzyża, w której jeden musi doświadczyć ciężaru drugiego. Gdyby nie było tego doświadczenia, to nie byłoby też wspólnoty chrześcijańskiej. Gdyby ktoś wzbraniał się przed dźwiganiem tego ciężaru, to wypierałby się tym samym prawa Chrystusowego.
Ciężarem dla chrześcijanina jest najpierw wolność drugiego, o której mówiliśmy wcześniej". Ta wolność sprzeciwia się jego samowładztwu, a jednak musi ją uznać. Mógłby się wprawdzie pozbyć tego ciężaru przez to, że drugiego nie uwolni, lecz zada mu gwałt i wyciśnie na nim swoje piętno. Jeżeli jednak pozwoli, aby Bóg stworzył w nim swój obraz, to obdarza go w ten sposób wolnością i sam dźwiga ciężar tej wolności innego stworzenia. Na wolność drugiego składa się to wszystko, co my rozumiemy pod pojęciem: istota, właściwość i uzdolnienia. Tę wolność tworzą również słabości i zranienia, które tak mocno nadwerężają naszą cierpliwość. Należy do niej też to wszystko, co wywołuje pełnię napięć, sprzeczności i konfliktów między mną a drugim. Nieść ciężar drugiego znaczy tutaj: znosić rzeczywistość innego stworzenia, akceptować ją i w jej znoszeniu przedzierać się do radości z niej. Jest to szczególnie trudne tam, gdzie siła i słabość w wierze występują w jednej wspólnocie, w której słaby nie osądza mocnego, mocny zaś nie upokarza słabego; w której słaby broni się przed pychą, a mocny przed obojętnością; w której nikt nie szuka własnych praw. Jeżeli upada mocny, to słaby chroni swe serce przed "radością z cudzego nieszczęścia"; jeżeli upada słaby, to mocny pomaga mu życzliwie w powstaniu. Jeden i drugi potrzebuje tyle samo cierpliwości. "Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł" (Koh 4:10). O tym znoszeniu drugiego w jego wolności mówi z pewnością również Pismo, gdy napomina: "znoście jedni drugich" (Kol 3:13). "Z całą pokorą i cichością, z cierpliwością znoście siebie nawzajem w miłości" (Ef 4:2).
Do wolności drugiego dochodzi jeszcze jej nadużycie w grzechu, który staje się chrześcijaninowi ciężarem jego brata. Grzech drugiego jest jeszcze trudniej dźwigać niż jego wolność, bo przez grzech zostaje rozerwana wspólnota z Bogiem i innymi braćmi. Tutaj jednak również w dźwiganiu objawia się łaska Boża. Nie gardzić grzesznikiem, lecz go nieść, znaczy przecież nie spisać go na straty, nie skazać na zagubienie, ale przyjąć i - przez przebaczenie - zachować we wspólnocie. "Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę" (Ga 6:1). Jak Chrystus niósł nas i przyjął jako grzeszników, tak i my mamy w Jego wspólnocie nosić grzeszników i przyjmować ich - przez przebaczenie grzechów - do wspólnoty Jezusa Chrystusa. Trzeba nam znosić grzechy brata, nie musimy ich osądzać. To jest łaska dla chrześcijanina, bo jakiż grzech ma miejsce we wspólnocie, przy którym sam nie musiałby się przeegzaminować i oskarżać o własną niewierność w modlitwie osobistej i wstawienniczej, o braki w służbie braterskiej, w braterskim napominaniu i pocieszaniu, a także o swój osobisty grzech, o własną duchową bezkarność, przez którą wyrządził szkodę sobie, wspólnocie i braciom. Ponieważ każdy grzech poszczególnego brata obciąża i oskarża całą wspólnotę, dlatego też wspólnota jęczy w bólu, jaki jej został zadany przez grzech brata; jęczy pod ciężarem, jaki spadł na nią przez to, że została zaszczycona nieść grzech i przebaczenie. "Oto tak niesiesz je wszystkie, tak niosą cię znów wszystkie, i wszystkie rzeczy są wspólne: dobre i złe".66
Posługę przebaczenia spełnia jeden wobec drugiego codziennie. Bez słów ma to miejsce w modlitwie wstawienniczej i każdy członek wspólnoty, który niezmordowanie pełni tę posługę, może być pewny, że również jemu uczynią bracia tę przysługę. Kto sam niesie, wie, że jest niesiony, i tylko ze świadomością tej siły może sam dźwigać.
Gdzie więc wiernie pełni się służbę słuchania, czynnej pomocy i niesienia, tam może również mieć miejsce to, co ostateczne i najwyższe: służba słowem Bożym.
Nie chodzi o posługę słowa związaną z urzędem, czasem i miejscem, ale o wolne słowo skierowane od człowieka do człowieka. Chodzi tu o jedyną w swym rodzaju sytuację na świecie, w której jeden człowiek wyświadcza drugiemu - w ludzkich słowach - Bożą pociechę i napomnienie, Jego dobroć i surowość. Takie słowo jest osaczone przez liczne niebezpieczeństwa. Jeżeli nie poprzedziło go prawdziwe słuchanie, jak może się ono stać rzeczywiście prawdziwym słowem dla drugiego? Jeżeli stoi ono w sprzeczności z codzienną gotowością pomocy, jak mogłoby być wiarygodnym i prawdziwym słowem? Jeżeli źródłem jego nie jest dźwiganie, lecz niecierpliwość i duch zniewolenia, jak mogłoby być ono słowem wyzwalającym i uzdrawiającym? Odwrotnie: łatwo zamilkną usta właśnie tam, gdzie naprawdę istnieje słuchanie, służenie i dźwiganie. Głęboka nieufność wobec wszystkiego, co jest tylko słowem, uśmierca często własne słowo do brata. Cóż bowiem może sprawić na kimś drugim jakieś silne ludzkie słowo? Czyż trzeba nam mnożyć puste mowy? Czyż mamy - jak duchowi rutyniarze - omijać temat rzeczywistej nędzy drugiego? Cóż bardziej niebezpiecznego niż przegadać słowo Boże? z drugiej strony: któż chciałby odpowiadać za to, że milczał tam, gdzie należało mówić? o ileż łatwiejsze jest uporządkowane słowo na ambonie niż to w całości wolne słowo, stojące między wyzwaniem do milczenia i do mówienia.
Do lęku przed własną odpowiedzialnością za słowo dochodzi jeszcze lęk przed drugim. Ileż nas często kosztuje, aby wobec brata przeszło nam przez usta samo imię Jezusa Chrystusa! i tutaj mieszają się rzeczy prawdziwe i fałszywe. Któż potrafi wedrzeć się we wnętrze bliźniego? Kto ma prawo do tego, aby go zatrzymać, spotkać i zagadnąć o rzeczy najważniejsze? To nie byłby znak wielkiej chrześcijańskiej wyrozumiałości, gdyby się po prostu stwierdziło, że każdy ma to prawo, ba - obowiązek. Mógłby się tutaj znów zagnieździć - i to w najgorszy sposób - duch zniewolenia! Drugi brat ma w rzeczywistości prawo, odpowiedzialność i obowiązek obrony przed nieuprawnioną ingerencją. Ten drugi ma przecież własną tajemnicę, której nie można dotknąć, nie wyrządzając jej szkody; posiada tajemnicę, której nie może się wyzbyć bez zniszczenia samego siebie. To nie jest tajemnica wiedzy czy czucia, lecz tajemnica jego wolności, jego wyzwolenia, jego bycia. To rozpoznanie jednak ulokowane jest w niebezpiecznej bliskości słowa Kaina mordercy: "Czyż jestem stróżem brata mego?"67 To - pozornie uzasadnione duchowo - respektowanie cudzej wolności może też ściągnąć na siebie przekleństwo słowa Bożego: "Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew" (Ez 3:18).
Gdzie chrześcijanie żyją razem, tam musi kiedyś i jakoś dojść do tego, że jeden drugiemu osobiście zaświadczy o Bożym słowie i Bożej woli. Nie do pomyślenia jest, aby o sprawach, które dla każdego są najważniejsze, nie można było też porozmawiać po bratersku. To nie po chrześcijańsku, gdy jeden drugiemu odmawia świadomie tej decydującej posługi. Jeżeli nie chce słowo przejść nam przez usta, to trzeba się zapytać, czy naszego brata nie widzimy już tylko przez pryzmat godności ludzkiej, której nie śmiemy dotknąć, i stąd zapominamy to, co najważniejsze, a mianowicie, iż również on - niezależnie od tego, ile ma lat, jak wysoko stoi i jak jest ważny - jest takim samym człowiekiem jak my, człowiekiem, który jako grzesznik woła o łaskę Bożą, który ma takie same - jak my - biedy i który - jak my - potrzebuje pomocy, pociechy i przebaczenia. Podstawą, na której chrześcijanie rozmawiają ze sobą, jest to, że jeden uważa drugiego za grzesznika, który w swej chwale ludzkiej byłby opuszczony i zagubiony, gdyby mu się nie pomogło. To nie oznacza jakiegoś pogardzania czy zbezczeszczenia drugiego, tutaj raczej okazuje się bliźniemu jedynie rzeczywistą chwałę, jaką posiada człowiek, mianowicie to, że jako grzesznik winien uczestniczyć w łasce i chwale Bożej, to, że jest dzieckiem Bożym. Taka wiedza użycza słowu braterskiemu koniecznej wolności i otwartości. Rozmawiamy wspólnie o pomocy, której obaj potrzebujemy. Nawołujemy się wzajemnie do drogi, którą polecił nam Chrystus. Ostrzegamy się wspólnie przed nieposłuszeństwem, które jest naszą zgubą. Jesteśmy wobec siebie łagodni i surowi, bo wiemy też o dobroci i surowości Boga68. Dlaczego mamy się lękać siebie, skoro obaj mamy się tylko bać Boga? Dlaczego mamy sądzić, że brat nie zrozumie nas, skoro obaj dobrze zrozumieliśmy, gdy ktoś przyniósł nam - być może w niezdarnych słowach - Boże pocieszenie czy Boże napomnienie? Albo sądzimy może, że istnieje jakiś człowiek na świecie, który by nie potrzebował ani pociechy, ani napomnienia. Dlaczego więc Bóg obdarzył nas chrześcijańskim braterstwem? Im więcej nauczymy się przyjmować z pokorą i wdzięcznością słowa od drugich - nawet jeżeli są to pretensje i napomnienia - tym bardziej w sposób nieskrępowany i rzeczowo będziemy podchodzić do własnego słowa. Kto sam - w swej wrażliwości i próżności - odrzuca poważne słowo braterskie, ten nie potrafi także drugiemu w pokorze powiedzieć prawdy, ponieważ boi się odrzucenia, przez co czułby się sam bardzo urażony. Człowiek wrażliwy będzie zawsze pochlebcą, a potem szybko gardzicielem i oszczercą swego brata. Człowiek pokorny zaś obstaje zarazem przy prawdzie i przy miłości. Pozostaje przy słowie Bożym i pozwala słowu pro- wadzić się do brata. Ponieważ nic nie szuka dla siebie i ni- czego się nie obawia, potrafi słowem pomóc drugiemu. Napomnienie jest niezbędne (bo nakazane przez słowo Boże) tam, gdzie brat popełnił jawny grzech. W wąskim kręgu wspólnoty rozpoczyna się ćwiczenie w karności. Gdzie odstępstwo od słowa Bożego - w nauce czy w życiu - zagraża wspólnocie domowej, a przez to też całej wspólnocie, tam trzeba się odważyć na słowo napominające i karzące. Ni bardziej wstrętnego jak owa łagodność, która bliźniego pozostawia jego grzechowi. Nic bardziej miłosiernego jak surowe napomnienie, które sprowadza brata z drogi grzechu. To posługa miłosierdzia, to ostatnia oferta prawdziwej wspólnoty, gdy między nami staje samo słowo Boże, słowo osądzające i pomagające. To nie my wówczas osądzamy, lecz sam Bóg sądzi, a Boży sąd jest pomocny i zbawienny. My możemy jedynie aż do końca służyć bratu (nie wolno nam nigdy wynosić się ponad niego); służymy mu także jeszcze wtedy, gdy mówimy mu osądzające i dzielące słowo Boże gdy - słuchając Boga - zrywamy z nim więzy wspólnot. Wiemy przecież, że nie jest to nasza miłość ludzka, która
leży u podstaw naszej wierności bliźniemu, lecz jest to miłość Boża, która przychodzi do ludzi jedynie przez sąd. Słowo Boże sądząc, samo służy człowiekowi. Komu można po służyć sądem Bożym, ten skorzysta z pomocy. Tu jest miejsce, w którym widać wyraźnie granice wszystkich ludzkich działań w stosunku do brata: "Nikt bowiem siebie samego nie może wykupić ani nie uiści Bogu ceny swego wykupu- jego życie jest zbyt kosztowne" (Ps 49:8-10). Ta rezygnacja z własnego bogactwa jest właśnie warunkiem i potwierdzeniem wykupującej pomocy, którą tylko słowo Boże może ofiarować bratu. My przecież nie mamy w ręce dróg brata nie potrafimy też przytrzymać tego, co się chce rozlecieć nie możemy też utrzymać przy życiu tego, co chce umrzeć, Ale Bóg łączy w rozbiciu, tworzy wspólnotę w rozdzieleniu, daje łaskę przez sąd. I w nasze usta złożył swoje słowo. Przez nas chce więc przemawiać. Jeżeli Jego słowu stawiamy prze- szkody, to krew grzesznego brata zostanie na nas. Jeżeli Jego słowo podajemy dalej, to Bóg przez nas ratuje naszego brata. "Kto nawrócił grzesznika z jego błędnej drogi, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje liczne grzechy" (Jk 5:20).
"Kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym (Mk 10:43). Jezus związał cały autorytet we wspólnocie ze służbą braterską. Prawdziwy autorytet du- chowy istnieje tylko tam, gdzie pełniona jest posługa słuchania, pomagania, niesienia i przepowiadania. Każdy kult jednostki, który rozciąga się na przykład na mające znaczenie przymioty, na wspaniałe zdolności, siły i talenty drugiego (nawet jeżeli są rodzaju duchowego), jest ze świata i w chrześcijańskiej wspólnocie nie ma dla niego miejsca; więcej: on ją zatruwa. Dzisiejsza częsta tęsknota za "osobistościami biskupimi", za "kapłańskimi mężami", za "pełnomocnymi ludźmi" wynika często z chorobliwej potrzeby, aby być przez ludzi podziwianym, aby mieć widoczny autorytet, ponieważ prawdziwy autorytet służby zdaje się być zbyt skromny. Takim pragnieniom sprzeciwia się wyraźnie Nowy Testament, gdy kreśli obraz biskupa (1 Tm 3:1-7). Tutaj nie ma mowy o czarze ludzkich uzdolnień, o świetnych właściwościach duchowej postaci. Biskup - to skromny, w wierze i w życiu wierny mąż, dobrze spełniający swą służbę wobec wspólnoty. Jego autorytet wypływa z pełnienia swej posługi. W samym człowieku nie ma nic do podziwiania. Mania szukania fałszywego autorytetu chce ostatecznie znów wznieść jakąś bezpośredniość, jakieś ludzkie wiązadło w Kościele! Prawdziwy autorytet wie, iż każda bezpośredniość akurat w sprawach autorytetu jest zgubna, że może ostać się on jedynie w służbie tego, który sam ma autorytet. Prawdziwy autorytet czuje się związany ze słowem Jezusa: "Jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście" (Mt 23:8). Wspólnota nie potrzebuje świetnych osobistości, ale wiernych sług Jezusa i braci. Nie brakuje jej też tych pierwszych, lecz drugich. Wspólnota chce powierzyć swe zaufanie tylko skromnemu słudze słowa Jezusa, ponieważ będzie prowadzona nie według ludzkiej mądrości i zarozumiałości, lecz słowem dobrego Pasterza. Duchowy problem zaufania, jaki związany jest ściśle z problemem autorytetu, zależy od wierności, z jaką ktoś jest w służbie Jezusa Chrystusa, a nigdy nie od nadzwyczajnych darów, jakie posiada. Autorytet duszpasterski może posiadać tylko ten sługa Jezusa, który sam - pochylony pod autorytetem słowa - jest bratem między braćmi. |